Tristan
Rozejrzałem się
po stojących naokoło stołu generałach. Każdy z nich z wielką koncentrację wpatrywał
się w położoną przed nimi mapę, która przedstawiała linie obrony wojsk anielskich.
Na północ od naszej armii znajdował się obóz Tronów-aniołów noszących sprawiedliwość
Bożą, którymi przewodniczył archanioł Zafkiel. Była to niewielka, całkiem goła
od drzew polana, obsiana niewielkimi istotami o nadludzkiej zręczności i szybkości.
Anioły te specjalizowały się w ataku w zwarciu, a jako swojej głównej broni
używały małych saksy, które przed walką zanurzali w śmiertelnej truciźnie.
Oprócz tego w ich wyposarzeniu znajdował się mały toporek i kilka zatrutych strzałek.
Ubrani byli w lekkie szaty, niektórzy nawet radzili sobie tylko z przepaską na
biodrach, sięgającą im do połowy ud. Jednak najważniejszym punktem ich wyglądu
był brak skrzydeł. Był to jedyny oddział anielski nie umiejący latać, przez co
praktycznie zawsze był spisywany na straty.
Na zachodnim
skrzydle czekali na nas Serafini, którzy stanowili dla naszych sił już znacznie
większe wyzwanie, niż banda małych karzełków. W ich oddziałach znajdowali się głównie
mężczyźni o dużych barach i wielkich mięśniach. Anioły te posiadają moc światła oraz ognia,
ponieważ ich celem jest niesienie oświecenia.
Znają wiele zaklęć, jednak głównie
używają tylko dwóch do czterech maks. Odziani w srebrne togi i złote sandały
dosiadają dostojnych gryfów, i z nimi ruszają w bój. Głównie walczą w dystansie
i z powietrza, dzięki czemu mogą lepiej operować magią. Przy swoich skurzanych
pasach mają przymocowane długie miecze jednoręczne, oraz sztylety ze złotymi
rękojeściami. Na plecach mają założone wielkie kołczany, a w jednaj z dłoni
trzymają łuki bojowe. Ich błękitne skrzydła były praktycznie zawsze zwinięte,
tworząc coś na kształt tarczy ochronnej.
Naprzeciw
naszych wojsk, tuż za diamentowymi murami stała armia złożona ze zwykłych
aniołów. Każdy z nich miał na sobie lekką kolczugę i anielski hełm z biało-czerwonymi
piórami. W pasie byli przewiązani złotymi pasami, na których wisiały całe arsenały
sztyletów, od finki zaczynając a kończąc na maczetach. Nie mieli jakichś
wyszukanych specjalności, jednak już od młodych lat byli szkoleni do walki z
demonami i innymi monstrami. Jedyną anielską jednostką przewyższającą ich
umiejętnościami i doświadczeniem, był oddział Siódemki, jednakże ich na polu
bitwy nie zastaliśmy. Najprawdopodobniej nadal siedzieli pod bramą Tartaru,
walcząc zacięcie z wojskami Hadesa.
Podniosłem
oczy na stojącego nieopodal mnie Etana. Jego mina mówiła sama za siebie-na jego
nieszczęście. Myślami był gdzieś daleko poza namiotem spotkań. Chociaż jego
oczy cały czas były utkwione w starej mapie, to delikatnie uniesione kąciki
ust, oraz co chwila zmieniający się kolor tęczówek, świadczył o jego całkowitym
rozkojarzeniu. Na jego szczęście nikt nie zwracał na niego uwagi, gdyż wszyscy
pozostali generałowie byli mocno skupieni na studiowaniu map i układaniu
skomplikowanej strategii zbliżającej się bitwy. Bądź co bądź byliśmy w fatalnej
sytuacji. Zostaliśmy otoczeni z trzech stron, a naszą jedyną drogę ucieczki była piaszczysta ścieżka na wschodnie
skrzydło. Potrzebowaliśmy niezłej strategii-wręcz wyśmienitego planu, przy którym
chociażby połowa naszego wojska zatrzyma swoje życie. Właśnie dlatego dzisiaj w
namiocie Lucyfera zebrali się wszyscy generałowie-aby znaleźć odpowiednie wyjście
z labiryntu porażki i haniebnej śmierci.
Najgorsze w
tym wszystkim było to, że od ponad półtora miesiąca Peter nie dał znaku życia.
Chociaż jego nieobecność nie była aż tak odczuwalna , jak brak Ari, to jednak armia dotkliwie poczuła jego
brak obecności. Byli tacy co starali się
zapomnieć o jego istnieniu, jednak były też osoby, które podupadły na duchu.
Większość z tej drugiej grupy popadała w szaleństwo. Niektórzy z nich zaczynali
bredzić, majaczyć a nawet mówić o rzeczach które nie istniały. Wojsko zaczęło się
wybijać od środka.
Starszy
mężczyzna odwrócił się w moją stronę i uśmiechną się delikatnie, po czym skiną na
mnie delikatnie. Przemknąłem szybko pomiędzy wojownikami i już po chwili stałem
obok Etana. Mężczyzna nachylił się nade mną i cichutko szepnął mi do ucha:
- Zapowiada się
ciekawy dzień.
Kąciki moich
ust uniosły się ku górze gdy napotkałem jego serdeczne spojrzenie. Jednak w
jego obecnie zielonych oczach dostrzegłem ledwie widoczny błysk lęku. Coś
trapiło Etana, zaprzątając mu myśli przez ostatnie tygodnie. Ciekawość zżerała mnie
od środka, ale niestety mój zdrowy rozsądek mówił mi cos zupełnie innego.
Możliwe, że właśnie dzięki temu milczałem jak grób wpatrzone w kolorowe
tęczówki półelfa.
- Przegramy
to-odezwał się głos dochodzący z za pleców Lucyfera, Jego właścicielem był nie
kto inny jak oparty niedbale o ścianę Loki. Grymas na jego twarzy, wyrażał
więcej niż tysiąc słów. Loki stracił nadzieję na cokolwiek. Nie miał ochoty
walczyć, gdyż żaden z jego pomysłów nie był dobry. Tak-po raz pierwszy od
stuleci, nordycki bóg nie miał planu działania. Czuł się pusty i przez to
bezradny.
Momentalnie
wszystkie pary oczu, zwróciły się w jego stronę. Bóg kłamców rozejrzał się po
zebranych, jednocześnie drapiąc się po karku. Jego mokre od potu włosy
przykleiły mu się do czoła.
- Nawet jeżeli
uda nam się odepchnąć ataki z zachodu, to pozostają nam jeszcze wojska na
północy i południu. Do tego jesteśmy przygwożdżeni do diamentowego muru, co
wcale nie ułatwia nam sprawy.
- Mamy
przecież smoki – odezwał się jeden ze starszych generałów – Możemy najpierw
przeprowadzić atak z powietrza, zmiatając tym samym z powierzchni ziemi
oddziały Serafinów. Ich gryfy nie mają szans w porównaniu z mocą naszych
skrzydlaków.
- Może i nie
mają – rzekła stojąca przy stole Serina – Ale nadal pozostaje nam odział
Tronów.
Loki prychną
z pogardą i wbił lekceważące spojrzenie w dziewczynę. Oczy miał czarne, jak dwa
hebanowe guziki, przyklejone do porcelanowej twarzy złego dziecka. Był niczym
lalka-doszczętnie pozbawiony uczuć. Zupełnie bez emocji, jakby miał założoną
maskę. Serina puściła to mimo uszu, nadal jeżdżąc swoimi złotymi oczami po
zebranych.
- Trony nie
są tak głupie jak nam się wydaje – rzekła powoli, wskazując palcem na mapie miejsce,
gdzie znajdował się poligon karłów – Mają świetną pozycję na odsłoniętym terenie,
dzięki czemu nie możemy ich wziąć z zaskoczenia.
- Ale za to
nie mają się gdzie schować – mrukną Thor.
Serina wbiła
w niego mordercze spojrzenie i z miną wściekłego lwa rzuciła się na niego z
pazurami. Dopiero po paru minutach zdołałem ją oderwać od wrzeszczącego z bólu boga.
Thor przyłożył sobie dłoń do twarzy, a widząc na niej ślady krwi zaklął głośno,
patrząc na dziewczynę z nieukrywaną odrazą. Spojrzał w stojące nieopodal lustro, a na jego
twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, bowiem na jego policzku widniały trzy
długie ślady po długich pazurach. Thor odwrócił wzrok i spuścił oczy w dół,
skupiając całą swoją uwagę na swoich skurzanych butach. Serina odgarnęła
roztrzepane włosy do tyłu i powoli przejechała wzrokiem po zdumionych
generałach. Miała pewną minę, jednak jej czerwone oczy sygnalizowały wszystkich,
że jest gotowa powtórzyć swój wyczyn. Oddychała płytko, jednak znacznie
szybciej niż normalnie. W skrócie mówiąc, była wściekła.
- Ktoś
jeszcze ma jakieś uwagi? – spytała się, a nie widząc żadnej reakcji ze strony
żołnierzy pokręciła głową – Tak więc jak mówiłam, zanim mi przerwano – nie możemy
nie doceniać tego gatunku aniołów. Są sprytniejsi niż nam się wydaje, a to jest
tego niezbitym dowodem – to mówiąc wyciągnęła z za paska stary zwój i rozłożyła
go delikatnie na stole, jakby było to coś świętego.
Papirus
przedstawiał rysunek, a raczej plan jakiegoś wielkiego labiryntu. Było na nim
zaznaczone aż sześć wejść w jego samym sercu, oraz dwanaście wyjść, po dwa do
każdego wejścia. W krętych korytarzach można było zauważyć dużą ilość
najróżniejszych pułapek, zaczynając od prostych zapadni, a kończąc na ślepych
komnatach bez wyjścia powoli zasypywanych piaskiem.
Generałowie
przyglądali się zwojowi z wielkim zaciekawieniem. W ich szarych oczach
widziałem podziw dla Seriny. Najbardziej zadowolony był jednak Lucyfer,
wpatrujący się w dziewczynę z wielkim szczęściem w oczach. A może mi się to
tylko wydawało…Pierwszy przerwał ciszę Zeus, siedzący najbliżej stołu.
- Co to
jest? – spytał się pokazując palcem na zwój.
Serina
uśmiechnęła się lekko i założyła ręce na piersi.
- Droga
ucieczki Tronów-ich podziemna forteca.
Po zebranych
przebiegł szmer niedowierzania. Kątem oka spostrzegłem jak usta Etana otwierają
się szeroko.
- Skąd to
masz, dziewko?- zwrócił się do niej, po czym powoli podszedł do stolika.
Wziął zwój w
ręce i powąchał go delikatnie. Kąciki jego ust uniosły się wysoko, a jego
zielone oczy zabłysły z podniecenia. Spojrzał w oczy dziewczyny i delikatnie
skinął głową z uznaniem. Serina, jakby komunikując się z nim werbalnie
wyciągnęła z za paska kilkanaście kopi.
- Znalazłam
to w królestwie Posejdona, Atlantydzie. Wpadło mi to w ręce zupełnie przez
przypadek, gdy szukałam starych manuskryptów dotyczących wyklętych. Uznałam, że
to nam się przyda.
Oczy starca
rozszerzyły się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Szybko
podszedł do Seriny i ucałował ją w oba policzki.
- To zmienia
postać rzeczy - krzykną radośnie patrząc
na roześmiane twarze generałów.
Widocznie
cała ta sytuacja podniosła ich na duchu. Etan przeleciał szybko wzrokiem po
mapie i z wielkim uśmiechem na ustach zaczął mówić. Przez następną godzinę jego
usta nie zamknęły się nawet na sekundę. Starzeć mówił, a inni słuchali go z
wielkim zaciekawieniem. Stopniowo na twarzach żołnierzy zaczęły pojawiać się promienne
uśmiech, a ich dotąd szare i puste oczy zmieniały barwę na kolory od jaskrawej
żółci , po jasny błękit. Każdy z nich był tak zasłuchany w słowa Etana, że
żadna siła nie odciągnęła by go od starca. Nawet Loki, choć co chwila odwracał
wzrok, zdawał się nieustannie analizować szczegóły planu mężczyzny.
Kiedy Etan
skończył zapadła głucha cisza, przerywana sykiem wypuszczanego przez
zgromadzonych powietrza.
- To może
się udać – rzekł Lucyfer, odchylając się na swoim krześle –Brawo Etanie.
Półelf
ukłonił się nisko.
- Cała przyjemność
po mojej stronie panie. Jednakże jest jeszcze coś o czym chciałbym….
W tej samej
chwili do namiotu wpadł Mors, trzymając się kurczowo za bark. Dopiero po chwil,
zorientowałem się, że bardzo mocno krwawi, a z jego rany wystaje długi sztylet.
Chłopak zrobił kilka kroków i runą jak kłoda na ziemię. Gdyby nie stojący nieopodal
Zeus i jego szybka interwencja sztylet przebiłby mu płuca. Gromowładny położył
chłopaka na plecach, podtrzymując jego bezwładna głowę. Mors spojrzał
przerażonym wzrokiem na Lucyfera i wyszeptał:
- Roderig…mamy
zdrajcę. On chyba zabił Dracona.
…….
Dziesięć
minut wcześniej – oczami Dracona Salazara
Ponownie
spojrzałem na diamentową ścianę, starając się ułożyć plan działania, jednakże
jak dotąd wszystkie moje pomysły były do niczego. Ten mur został stworzony, po
to by być niezdobytym, i nie ma opcji, aby się przez niego przebić siłą. Ponadto
co parę metrów od siebie, na wysokości mniej więcej piątego metra, znajdowały
się okiennice, przez które śmiało można było wystawić jakąś małą armatkę, czy
nawet po trzech dobrych łuczników. Byliśmy w kropce-wielkiej, czarnej kropie
postawionej na kartach starej kroniki.
Kopnąłem
nogą leżący nieopodal kamień, klnąc pod nosem. Obróciłem się na pięcie i wolnym
krokiem pomaszerowałem w stronę mojego obozu. Po drodze mijałem wielu żołnierzy,
którzy na mój widok stawali sztywno na baczność, salutując mi z wielkim
szacunkiem w oczach. Z czasem zdążyłem się już do tego przyzwyczaić, no bo w
końcu zabójca archanioła Saramina, obrońca twierdzy Amazonek i bohater z bitwy
pod Wężową groblą, musiał się liczyć z konsekwencjami swoich czynów. Tyle, że
po wielu latach zaczęło mnie to w pewien sposób męczyć. Czasami nawet nie było
mnie stać na najzwyklejszy w świecie uśmiech, którym zawsze obdarzałem
żołnierzy przed walką. Zamiast niego na mojej twarzy gościł grymas bólu i
znużenia. Starzałem się nie tylko ciałem, ale i duchem.
Usiadłem na
starym pieńku, niedaleko dogasającego ogniska. Spojrzałem w rozżarzone
węgielki, delektując się ciepłem, muskającym moją zmęczoną twarz. ,,To ostatnia
misja” powtarzałem sobie w duchu.
Zamknąłem oczy i odchyliłem głowę w tył, kiedy zawiał chłodny wiatr niosący
ze sobą smród potu. Mimowolnie wzdrygnąłem się, kiedy ten zapach dostał się do
moich nozdrzy, wywołując u mnie odruchy wymiotne.,, Nigdy się nie przyzwyczaję’’
pomyślałem, krzewiąc się lekko z obrzydzenia.
Nagle
usłyszałem ciche szelesty za moimi plecami i mimowolnie nadstawiłem uszu. Po
chwili moje ciało przeszedł piorun i upadłem bezwładni na ziemię. Moja ręka
momentalnie pobiegła w miejsce, które mój mózg wytypował jako źródło bólu. Pod
drżącymi palcami poczułem lepką maź, przyklejającą mi koszulę do klatki. Krew.
Powoli odwróciłem się na plecy, a moje
ciało przeszedł długi i bolesny dreszcz. Spojrzałem na czarną postać, stojącą
kilka kroków ode mnie. Chwilę mi zajęło rozpoznanie jej, albowiem zmylił mnie
kilkudniowy zarost nieznajomego. Jak przez mgłę dojrzałem jego umięśnione barki
i lekko kręcone długie włosy. Zamknąłem oczy, by ponownie je otworzyć i wbić
mordercze spojrzenie w Roderiga. Chłopak uśmiechną się lekko i kucną przede
mną.
- I tak
właśnie kończy Draco von Salazar, bohater piekła – wstał i zaczął się do mnie
powoli zbliżać.
Do moich
nozdrzy napłyną słodki zapach mojej świeżej krwi. Chciałem sięgnąć do ukrytego pod moim
płaszczem sztyletu, jednak gdy tylko ruszyłem ręką, moje ciało przeszył ból. Zacisnąłem
mocno zęby, starając się nie odpłyną. Po chwili poczułem ciepły oddech chłopaka
na swoim odsłoniętym karku oraz chłód ostrza, przystawionego do mojej krtani.
- Dlaczego? –
wyszeptałem cicho, skupiając się na rozmazanym kształcie chłopaka.
Roderig
uśmiechną się lekko i obrócił w dłoni szkarłatne ostrze. Delikatnie przygryzł
wargę, z której poleciała stróżka czarnego płynu. To nie była czysta krew
demona – to była krew zdrajców.
- A jak
myślisz? Dla władzy – wysyczał mi wprost do ucha - Dla zaszczytów. Dla kobiet.
Dla tego wszystkiego, czego w piekle nie dostanę. Pomyśl Draco-zabrali mi wszystko.
A teraz mam nową szansę, na lepszy początek. Tą szansą jesteś ty.
Poczułem jak
odpływają ze mnie wszystkie siły. Zamknąłem oczy i dałem się ponieść wołającemu
mnie snowi. Jednak ostatni skrawek mojej świadomości, zdążył zarejestrować głośny wrzask oraz stos przekleństw
skierowanych w stronę nieproszonego gościa. Potem była już tylko cisza i wielka
ciemność, wołająca mnie do siebie.
…….
Archanioł Michał
Spojrzałem na klęczącego przede mną Roderiga z wielkim zadowoleniem. Jego
włosy przykleiły mu się do mokrego od potu karku. Nie zawiódł mnie, zresztą jak
zwykle. Od zawsze był mi oddany. Szpiegował dla mnie, zdobywał zaufania w
piekielnym zamku, sprawiał pozory wiernego psa Lucyfera. Jednak prawda była
zupełnie inna. Już od najmłodszych lat był zdrajcą. To dzięki niemu byłem cały
czas na bieżąco w sytuacji gospodarczej, politycznej i woskowej Piekła. To on
wydał mi Admirabilis oraz Hazajela, to on wskazał mi Petera. Jedyną jego
porażką, była Ari. Ale to nie ważne. Tą jedną wpadkę, zasłaniał szereg jego zasług
i dokonań dla mnie. Wierny pies-tak bym
go nazwał. Bo rzeczywiście, Roderig był jak zwierzę. Brutalny, okrutny i
bezwzględny. Był niczym wąż, który skusił Ewę, aby zjadła owoc z zakazanego
drzewa. I był mi posłuszny, dokładnie
jak pies. Dawniej nazwałbym go szumowiną i od razu posłałbym na stos. Ale czasy
się zmieniają, ludzie się zmieniają. Ja się zmieniłem.
- A więc,
nie było żadnych świadków? – spytałem lekko unosząc brew.
Roderig
podniósł delikatnie głowę do góry. Jego strach można było wyczuć na parę
kilometrów. Zadziwiające co można zrobić z demonem. Niegdyś odważny, uczciwy i
całkowicie oddany Lucyferowi żołnierz, stał teraz przede mną jako tchórzliwy zdrajca
i szpieg. Dla takich nie ma miejsca na świecie
i on doskonale o tym wiedział.
- Wszyscy
świadkowie zostali wyeliminowanie – rzekł powoli, starając się odpowiadać
zwięźle, nie używając słów, które mogłyby mnie rozzłościć – Jednak zostałem
odkryty panie i były drobna komplikacje.
Machnąłem lekceważącą
na niego ręką.
- To już nie
ważne, mój wierny sługo – powiedziałem podchodząc do niego powoli – Zwyciężyliśmy.
Roderig
pokręcił przecząco głową i zacisną mocno wargi.
- Nie
prawda, mój panie. Jest jeszcze Tristan i Etan.
- Oni nie są
ważni. Bez Salazara i jego podejścia całe wojsko podupadnie na duchu. Stracą
wiarę, a bez niej będą niczym puste naczynia. Nie będą nam stawiać oporu.
- A jeśli On
zacznie działać? – rzekł cicho chłopak, wbijając swoje spojrzenie w czubek
buta.
Przystanąłem
metr od niego i zaczerpnąłem szybko powietrza. Po chwili byłem tuż za plecami
Roderiga, przystawiając mu jego własny sztylet do gardła. Drugą dłonią
trzymałem go za włosy, odchylając mu do tyłu głowę, przez co miał bardzo mały
dostęp do powietrz. Do moich nozdrzy doszedł smród spaczonej krwi. Krwi
zdrajcy.
- Nie ma już
Jego – syknąłem mu wprost do ucha – Czy to jest dla ciebie jasne, sługo?
Chłopak
przełkną gorączkowo ślinę i zacisną mocno powieki.
- Tttaaak –
wychrypiał powoli.
- Świetnie –
rzekłem puszczając go.
Roderig
upadł bezwładnie na ziemię, chwytając się za swoją ranę. W jego ciemnych oczach
widziałem strach. To dziwne, widzieć demona w takim stanie. Podobało mi się. Mógłbym
się do tego przyzwyczaić, wręcz musiałem. Teraz to jestem bogiem. On już nie
istnieje, została po nim zaledwie garstka wspomnień. Jego era się skończyła.
Nastały czasy panowania aniołów, okres wojen i bólu. Nareszcie, tron nieba jest
mój, i tym razem nikt mi go nie odbierze.
- Możesz
odejść – powiedziałem zwracając się twarzą w stronę łkającego demona – I nie
wracaj bez zwycięstwa. Wiesz jaka kara grozi za porażkę, prawda?
Roderig
podniósł się na klęczki. Jego twarz była biała jak kreda a oczy czarne jak
spalone węgielki. Czarna krew mocno kontrastowała z jego jasna koszulą, oraz
srebrnymi kafelkami na podłodze jaskini. Szybko pokiwał dłonią i wybiegł z Sali.
Uśmiechnąłem się lekko, siadają na swoim
tronie.
- A więc
jestem bogiem. A więc co teraz mam robić?
Niestety,
odpowiedziała mi tylko głucha cisza.
……
Już chwila i
dojdę. Już jestem blisko. Czuję ją i to co ma pod sercem. Moje dziecko, mój
potomek. Jeszcze parę wzgórz i jedna rzeka. Parę kilometrów. Jestem tuż, tuż.
Nie zatrzyma mnie teraz nic. Jestem niedaleko. Uratuję ich oboje. Nie umrę, nie
przegram. Przeżyję i wygram. Mój świat, to oni razem. Moje życie, to my razwm.
…..
Siema, siema. Rozdział jest ociupinkę dłuższy, bo napisany w
pełni weny! W końcu się z nią zgrałam i udało mi się wytworzyć tą notkę. Nie
wiem czy zauważyliście, ale jest ona znacznie bogatsza w opisy. Nie wiem czy to
dobrze, czy źle, więc proszę was o ocenę :P Powiem szczerze, że ten rozdział mi
się podoba, ale jak zwykle mam wątpliwości co do długości opisów i ilości
dialogów. Następnej notki możecie się spodziewać w czwartek, w ostateczności w
piątek. Pozdrawiam was i całuję mocno!!
Świetny rozdział i rzeczywiście widać w nim przewagę opisów. Zwłaszcza w tej pierwszej części. Ogólnie jest boskie....ale zdrada Roderiga mnie boli, sama nie wiem dlaczego.Jezu...Draco nie może umrzeć!!!! Nie pozwalam mu. Pisz szybko ;)
OdpowiedzUsuńHahah...nareszcie pisze na początku, co jest dziwne. Ale do rzeczy-dużo krwi, ci bardzo mi się podobało. Chociaż jakoś mi żal tego Draco. To takie nierealne,aby bohater piekla zginą od zwykłego cięcia nożem w plecy, czy gdzieś tam jeszcze.....to straszne (zaczynam gadać jak jakaś chora baba...dupa murzyna) Ale jestem wkurzony na tego Roderiga. Wszyscy mi ufali, a on okazał się takim perfidnym kłamcą. Szlak by go trafił. Niech zginie nie wiem np. Z ręki Etana, Tristana lub nawet Lucyfera...to ostatnie mogłoby być całkiem nie złe :P
OdpowiedzUsuńJestem...nir wiem jak to określić...w stanie Euforii??? Chyba tak. Pisz szybko i gratulacje dla twojej weny. Tym razem przeszlas samą siebie ;)
Pozdrawiam serdecznie
Zawsze jak czytam kolejne rozdziały to jestem pod ogromnym wrażeniem twojego pisania :) To co piszesz jest mistrzostwem :) Świetnie wszystko opisujesz dzięki czemu łatwo jest sobie wyobrazić aktualnie rozgrywaną scenę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na nowy rozdział :)
Woooow ; oo tak, tak, tak. Miałaś rację, zaskoczyło mnie ;D Ogólnie rozdział cuuudooownyyy! Kurczę, zdenerwował mnie ten Roderig. Wredny zdrajca, a do tego tchórz. Ale chyba zwyczaj tak było, że tych złych władców poddani zawsze się boją ;D Ostatni akapit to o Ari ? Na pewno o Ari. To znaczy, że już uciekła! Jupiii ;D Bardzo podobał mi się początek i opisy tych aniołów. Świetne ;) No nic, nie mogę się już doczekać czwartku lub piątku. Dobrze, że twoja wena wróciła, ale poprzednie rozdziały także były dobre. Pozdrawiam i życzę ci, aby wena już zawsze była przy tobie :)
OdpowiedzUsuńBoskie!!!! Jedyne na co mnie stać, to powiedzieć wow.weny życzę i pozdrawiam serdecznie :D:D:D
OdpowiedzUsuńJak zwykle zaskakujące i ciekawe. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBoski!!!! Chcę więcej, więcej, i więcej!!!!
OdpowiedzUsuńTen pasek z boku uniemożliwia mi przeczytanie rozdziału nie wiem czy da się go jakoś zamknąć :D
OdpowiedzUsuń