Rozdział 15 Zdrada boli najdotkliwiej, kiedy zdrajca jest twoim bratem



Tristan

Rozejrzałem się po stojących naokoło stołu generałach. Każdy z nich z wielką koncentrację wpatrywał się w położoną przed nimi mapę, która przedstawiała linie obrony wojsk anielskich. Na północ od naszej armii znajdował się obóz Tronów-aniołów noszących sprawiedliwość Bożą, którymi przewodniczył archanioł Zafkiel. Była to niewielka, całkiem goła od drzew polana, obsiana niewielkimi istotami o nadludzkiej zręczności i szybkości. Anioły te specjalizowały się w ataku w zwarciu, a jako swojej głównej broni używały małych saksy, które przed walką zanurzali w śmiertelnej truciźnie. Oprócz tego w ich wyposarzeniu znajdował się mały toporek i kilka zatrutych strzałek. Ubrani byli w lekkie szaty, niektórzy nawet radzili sobie tylko z przepaską na biodrach, sięgającą im do połowy ud. Jednak najważniejszym punktem ich wyglądu był brak skrzydeł. Był to jedyny oddział anielski nie umiejący latać, przez co praktycznie zawsze był spisywany na straty.
Na zachodnim skrzydle czekali na nas Serafini, którzy stanowili dla naszych sił już znacznie większe wyzwanie, niż banda małych karzełków. W ich oddziałach znajdowali się głównie mężczyźni o dużych barach i wielkich mięśniach.  Anioły te posiadają moc światła oraz ognia, ponieważ ich celem jest niesienie  oświecenia.  Znają wiele zaklęć, jednak głównie używają tylko dwóch do czterech maks. Odziani w srebrne togi i złote sandały dosiadają dostojnych gryfów, i z nimi ruszają w bój. Głównie walczą w dystansie i z powietrza, dzięki czemu mogą lepiej operować magią. Przy swoich skurzanych pasach mają przymocowane długie miecze jednoręczne, oraz sztylety ze złotymi rękojeściami. Na plecach mają założone wielkie kołczany, a w jednaj z dłoni trzymają łuki bojowe. Ich błękitne skrzydła były praktycznie zawsze zwinięte, tworząc coś na kształt tarczy ochronnej.
Naprzeciw naszych wojsk, tuż za diamentowymi murami stała armia złożona ze zwykłych aniołów. Każdy z nich miał na sobie lekką kolczugę i anielski hełm z biało-czerwonymi piórami. W pasie byli przewiązani złotymi pasami, na których wisiały całe arsenały sztyletów, od finki zaczynając a kończąc na maczetach. Nie mieli jakichś wyszukanych specjalności, jednak już od młodych lat byli szkoleni do walki z demonami i innymi monstrami. Jedyną anielską jednostką przewyższającą ich umiejętnościami i doświadczeniem, był oddział Siódemki, jednakże ich na polu bitwy nie zastaliśmy. Najprawdopodobniej nadal siedzieli pod bramą Tartaru, walcząc zacięcie z wojskami Hadesa.
Podniosłem oczy na stojącego nieopodal mnie Etana. Jego mina mówiła sama za siebie-na jego nieszczęście. Myślami był gdzieś daleko poza namiotem spotkań. Chociaż jego oczy cały czas były utkwione w starej mapie, to delikatnie uniesione kąciki ust, oraz co chwila zmieniający się kolor tęczówek, świadczył o jego całkowitym rozkojarzeniu. Na jego szczęście nikt nie zwracał na niego uwagi, gdyż wszyscy pozostali generałowie byli mocno skupieni na studiowaniu map i układaniu skomplikowanej strategii zbliżającej się bitwy. Bądź co bądź byliśmy w fatalnej sytuacji. Zostaliśmy otoczeni z trzech stron, a naszą jedyną drogę ucieczki  była piaszczysta ścieżka na wschodnie skrzydło. Potrzebowaliśmy niezłej strategii-wręcz wyśmienitego planu, przy którym chociażby połowa naszego wojska zatrzyma swoje życie. Właśnie dlatego dzisiaj w namiocie Lucyfera zebrali się wszyscy generałowie-aby znaleźć odpowiednie wyjście z labiryntu porażki i haniebnej śmierci.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że od ponad półtora miesiąca Peter nie dał znaku życia. Chociaż jego nieobecność nie była aż tak odczuwalna , jak brak  Ari, to jednak armia dotkliwie poczuła jego brak obecności.  Byli tacy co starali się zapomnieć o jego istnieniu, jednak były też osoby, które podupadły na duchu. Większość z tej drugiej grupy popadała w szaleństwo. Niektórzy z nich zaczynali bredzić, majaczyć a nawet mówić o rzeczach które nie istniały. Wojsko zaczęło się wybijać od środka.
Starszy mężczyzna odwrócił się w moją stronę i uśmiechną się delikatnie, po czym skiną na mnie delikatnie. Przemknąłem szybko pomiędzy wojownikami i już po chwili stałem obok Etana. Mężczyzna nachylił się nade mną i cichutko szepnął mi do ucha:
- Zapowiada się ciekawy dzień.
Kąciki moich ust uniosły się ku górze gdy napotkałem jego serdeczne spojrzenie. Jednak w jego obecnie zielonych oczach dostrzegłem ledwie widoczny błysk lęku. Coś trapiło Etana, zaprzątając mu myśli przez ostatnie tygodnie. Ciekawość zżerała mnie od środka, ale niestety mój zdrowy rozsądek mówił mi cos zupełnie innego. Możliwe, że właśnie dzięki temu milczałem jak grób wpatrzone w kolorowe tęczówki półelfa.
- Przegramy to-odezwał się głos dochodzący z za pleców Lucyfera, Jego właścicielem był nie kto inny jak oparty niedbale o ścianę Loki. Grymas na jego twarzy, wyrażał więcej niż tysiąc słów. Loki stracił nadzieję na cokolwiek. Nie miał ochoty walczyć, gdyż żaden z jego pomysłów nie był dobry. Tak-po raz pierwszy od stuleci, nordycki bóg nie miał planu działania. Czuł się pusty i przez to bezradny.
Momentalnie wszystkie pary oczu, zwróciły się w jego stronę. Bóg kłamców rozejrzał się po zebranych, jednocześnie drapiąc się po karku. Jego mokre od potu włosy przykleiły mu się do czoła.
- Nawet jeżeli uda nam się odepchnąć ataki z zachodu, to pozostają nam jeszcze wojska na północy i południu. Do tego jesteśmy przygwożdżeni do diamentowego muru, co wcale nie ułatwia nam sprawy.
- Mamy przecież smoki – odezwał się jeden ze starszych generałów – Możemy najpierw przeprowadzić atak z powietrza, zmiatając tym samym z powierzchni ziemi oddziały Serafinów. Ich gryfy nie mają szans w porównaniu z mocą naszych skrzydlaków.
- Może i nie mają – rzekła stojąca przy stole Serina – Ale nadal pozostaje nam odział Tronów.
Loki prychną z pogardą i wbił lekceważące spojrzenie w dziewczynę. Oczy miał czarne, jak dwa hebanowe guziki, przyklejone do porcelanowej twarzy złego dziecka. Był niczym lalka-doszczętnie pozbawiony uczuć. Zupełnie bez emocji, jakby miał założoną maskę. Serina puściła to mimo uszu, nadal jeżdżąc swoimi złotymi oczami po zebranych.
- Trony nie są tak głupie jak nam się wydaje – rzekła powoli, wskazując palcem na mapie miejsce, gdzie znajdował się poligon karłów – Mają świetną pozycję na odsłoniętym terenie, dzięki czemu nie możemy ich wziąć z zaskoczenia.
- Ale za to nie mają się gdzie schować – mrukną Thor.
Serina wbiła w niego mordercze spojrzenie i z miną wściekłego lwa rzuciła się na niego z pazurami. Dopiero po paru minutach zdołałem ją oderwać od wrzeszczącego z bólu boga. Thor przyłożył sobie dłoń do twarzy, a widząc na niej ślady krwi zaklął głośno, patrząc na dziewczynę z nieukrywaną odrazą.  Spojrzał w stojące nieopodal lustro, a na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, bowiem na jego policzku widniały trzy długie ślady po długich pazurach. Thor odwrócił wzrok i spuścił oczy w dół, skupiając całą swoją uwagę na swoich skurzanych butach. Serina odgarnęła roztrzepane włosy do tyłu i powoli przejechała wzrokiem po zdumionych generałach. Miała pewną minę, jednak jej czerwone oczy sygnalizowały wszystkich, że jest gotowa powtórzyć swój wyczyn. Oddychała płytko, jednak znacznie szybciej niż normalnie. W skrócie mówiąc, była wściekła.
- Ktoś jeszcze ma jakieś uwagi? – spytała się, a nie widząc żadnej reakcji ze strony żołnierzy pokręciła głową – Tak więc jak mówiłam, zanim mi przerwano – nie możemy nie doceniać tego gatunku aniołów. Są sprytniejsi niż nam się wydaje, a to jest tego niezbitym dowodem – to mówiąc wyciągnęła z za paska stary zwój i rozłożyła go delikatnie na stole, jakby było to coś świętego.
Papirus przedstawiał rysunek, a raczej plan jakiegoś wielkiego labiryntu. Było na nim zaznaczone aż sześć wejść w jego samym sercu, oraz dwanaście wyjść, po dwa do każdego wejścia. W krętych korytarzach można było zauważyć dużą ilość najróżniejszych pułapek, zaczynając od prostych zapadni, a kończąc na ślepych komnatach bez wyjścia powoli zasypywanych piaskiem.
Generałowie przyglądali się zwojowi z wielkim zaciekawieniem. W ich szarych oczach widziałem podziw dla Seriny. Najbardziej zadowolony był jednak Lucyfer, wpatrujący się w dziewczynę z wielkim szczęściem w oczach. A może mi się to tylko wydawało…Pierwszy przerwał ciszę Zeus, siedzący najbliżej stołu.
- Co to jest? – spytał się pokazując palcem na zwój.
Serina uśmiechnęła się lekko i założyła ręce na piersi.
- Droga ucieczki Tronów-ich podziemna forteca.
Po zebranych przebiegł szmer niedowierzania. Kątem oka spostrzegłem jak usta Etana otwierają się szeroko.
- Skąd to masz, dziewko?- zwrócił się do niej, po czym powoli podszedł do stolika.
Wziął zwój w ręce i powąchał go delikatnie. Kąciki jego ust uniosły się wysoko, a jego zielone oczy zabłysły z podniecenia. Spojrzał w oczy dziewczyny i delikatnie skinął głową z uznaniem. Serina, jakby komunikując się z nim werbalnie wyciągnęła z za paska kilkanaście kopi.
- Znalazłam to w królestwie Posejdona, Atlantydzie. Wpadło mi to w ręce zupełnie przez przypadek, gdy szukałam starych manuskryptów dotyczących wyklętych. Uznałam, że to nam się przyda.
Oczy starca rozszerzyły się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Szybko podszedł do Seriny i ucałował ją w oba policzki.
- To zmienia postać rzeczy -  krzykną radośnie patrząc na roześmiane twarze generałów.
Widocznie cała ta sytuacja podniosła ich na duchu. Etan przeleciał szybko wzrokiem po mapie i z wielkim uśmiechem na ustach zaczął mówić. Przez następną godzinę jego usta nie zamknęły się nawet na sekundę. Starzeć mówił, a inni słuchali go z wielkim zaciekawieniem. Stopniowo na twarzach żołnierzy zaczęły pojawiać się promienne uśmiech, a ich dotąd szare i puste oczy zmieniały barwę na kolory od jaskrawej żółci , po jasny błękit. Każdy z nich był tak zasłuchany w słowa Etana, że żadna siła nie odciągnęła by go od starca. Nawet Loki, choć co chwila odwracał wzrok, zdawał się nieustannie analizować szczegóły planu mężczyzny.
Kiedy Etan skończył zapadła głucha cisza, przerywana sykiem wypuszczanego przez zgromadzonych powietrza.
- To może się udać – rzekł Lucyfer, odchylając się na swoim krześle –Brawo Etanie.
Półelf ukłonił się nisko.
- Cała przyjemność po mojej stronie panie. Jednakże jest jeszcze coś o czym chciałbym….
W tej samej chwili do namiotu wpadł Mors, trzymając się kurczowo za bark. Dopiero po chwil, zorientowałem się, że bardzo mocno krwawi, a z jego rany wystaje długi sztylet. Chłopak zrobił kilka kroków i runą jak kłoda na ziemię. Gdyby nie stojący nieopodal Zeus i jego szybka interwencja sztylet przebiłby mu płuca. Gromowładny położył chłopaka na plecach, podtrzymując jego bezwładna głowę. Mors spojrzał przerażonym wzrokiem na Lucyfera i wyszeptał:
- Roderig…mamy zdrajcę. On chyba zabił Dracona.
…….

Dziesięć minut wcześniej – oczami Dracona Salazara

Ponownie spojrzałem na diamentową ścianę, starając się ułożyć plan działania, jednakże jak dotąd wszystkie moje pomysły były do niczego. Ten mur został stworzony, po to by być niezdobytym, i nie ma opcji, aby się przez niego przebić siłą. Ponadto co parę metrów od siebie, na wysokości mniej więcej piątego metra, znajdowały się okiennice, przez które śmiało można było wystawić jakąś małą armatkę, czy nawet po trzech dobrych łuczników. Byliśmy w kropce-wielkiej, czarnej kropie postawionej na kartach starej kroniki.
Kopnąłem nogą leżący nieopodal kamień, klnąc pod nosem. Obróciłem się na pięcie i wolnym krokiem pomaszerowałem w stronę mojego obozu. Po drodze mijałem wielu żołnierzy, którzy na mój widok stawali sztywno na baczność, salutując mi z wielkim szacunkiem w oczach. Z czasem zdążyłem się już do tego przyzwyczaić, no bo w końcu zabójca archanioła Saramina, obrońca twierdzy Amazonek i bohater z bitwy pod Wężową groblą, musiał się liczyć z konsekwencjami swoich czynów. Tyle, że po wielu latach zaczęło mnie to w pewien sposób męczyć. Czasami nawet nie było mnie stać na najzwyklejszy w świecie uśmiech, którym zawsze obdarzałem żołnierzy przed walką. Zamiast niego na mojej twarzy gościł grymas bólu i znużenia. Starzałem się nie tylko ciałem, ale i duchem.
Usiadłem na starym pieńku, niedaleko dogasającego ogniska. Spojrzałem w rozżarzone węgielki, delektując się ciepłem, muskającym moją zmęczoną twarz. ,,To ostatnia misja” powtarzałem sobie w duchu.  Zamknąłem oczy i odchyliłem głowę w tył, kiedy zawiał chłodny wiatr niosący ze sobą smród potu. Mimowolnie wzdrygnąłem się, kiedy ten zapach dostał się do moich nozdrzy, wywołując u mnie odruchy wymiotne.,, Nigdy się nie przyzwyczaję’’ pomyślałem, krzewiąc się lekko z obrzydzenia.
Nagle usłyszałem ciche szelesty za moimi plecami i mimowolnie nadstawiłem uszu. Po chwili moje ciało przeszedł piorun i upadłem bezwładni na ziemię. Moja ręka momentalnie pobiegła w miejsce, które mój mózg wytypował jako źródło bólu. Pod drżącymi palcami poczułem lepką maź, przyklejającą mi koszulę do klatki. Krew. Powoli  odwróciłem się na plecy, a moje ciało przeszedł długi i bolesny dreszcz. Spojrzałem na czarną postać, stojącą kilka kroków ode mnie. Chwilę mi zajęło rozpoznanie jej, albowiem zmylił mnie kilkudniowy zarost nieznajomego. Jak przez mgłę dojrzałem jego umięśnione barki i lekko kręcone długie włosy. Zamknąłem oczy, by ponownie je otworzyć i wbić mordercze spojrzenie w Roderiga. Chłopak uśmiechną się lekko i kucną przede mną.
- I tak właśnie kończy Draco von Salazar, bohater piekła – wstał i zaczął się do mnie powoli zbliżać.
Do moich nozdrzy napłyną słodki zapach mojej świeżej krwi.  Chciałem sięgnąć do ukrytego pod moim płaszczem sztyletu, jednak gdy tylko ruszyłem ręką, moje ciało przeszył ból. Zacisnąłem mocno zęby, starając się nie odpłyną. Po chwili poczułem ciepły oddech chłopaka na swoim odsłoniętym karku oraz chłód ostrza, przystawionego do mojej krtani.
- Dlaczego? – wyszeptałem cicho, skupiając się na rozmazanym kształcie chłopaka.
Roderig uśmiechną się lekko i obrócił w dłoni szkarłatne ostrze. Delikatnie przygryzł wargę, z której poleciała stróżka czarnego płynu. To nie była czysta krew demona – to była krew zdrajców.
- A jak myślisz? Dla władzy – wysyczał mi wprost do ucha - Dla zaszczytów. Dla kobiet. Dla tego wszystkiego, czego w piekle nie dostanę. Pomyśl Draco-zabrali mi wszystko. A teraz mam nową szansę, na lepszy początek. Tą szansą jesteś ty.
Poczułem jak odpływają ze mnie wszystkie siły. Zamknąłem oczy i dałem się ponieść wołającemu mnie snowi. Jednak ostatni skrawek mojej świadomości, zdążył zarejestrować  głośny wrzask oraz stos przekleństw skierowanych w stronę nieproszonego gościa. Potem była już tylko cisza i wielka ciemność, wołająca mnie do siebie.

…….
Archanioł Michał

Spojrzałem na klęczącego przede mną Roderiga z wielkim zadowoleniem. Jego włosy przykleiły mu się do mokrego od potu karku. Nie zawiódł mnie, zresztą jak zwykle. Od zawsze był mi oddany. Szpiegował dla mnie, zdobywał zaufania w piekielnym zamku, sprawiał pozory wiernego psa Lucyfera. Jednak prawda była zupełnie inna. Już od najmłodszych lat był zdrajcą. To dzięki niemu byłem cały czas na bieżąco w sytuacji gospodarczej, politycznej i woskowej Piekła. To on wydał mi Admirabilis oraz Hazajela, to on wskazał mi Petera. Jedyną jego porażką, była Ari. Ale to nie ważne. Tą jedną wpadkę, zasłaniał szereg jego zasług i dokonań dla mnie.  Wierny pies-tak bym go nazwał. Bo rzeczywiście, Roderig był jak zwierzę. Brutalny, okrutny i bezwzględny. Był niczym wąż, który skusił Ewę, aby zjadła owoc z zakazanego drzewa.  I był mi posłuszny, dokładnie jak pies. Dawniej nazwałbym go szumowiną i od razu posłałbym na stos. Ale czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają. Ja się zmieniłem.
- A więc, nie było żadnych świadków? – spytałem lekko unosząc brew.
Roderig podniósł delikatnie głowę do góry. Jego strach można było wyczuć na parę kilometrów. Zadziwiające co można zrobić z demonem. Niegdyś odważny, uczciwy i całkowicie oddany Lucyferowi żołnierz, stał teraz przede mną jako tchórzliwy zdrajca i szpieg. Dla takich nie ma miejsca na świecie  i on doskonale o tym wiedział.
- Wszyscy świadkowie zostali wyeliminowanie – rzekł powoli, starając się odpowiadać zwięźle, nie używając słów, które mogłyby mnie rozzłościć – Jednak zostałem odkryty panie i były drobna komplikacje.
Machnąłem lekceważącą na niego ręką.
- To już nie ważne, mój wierny sługo – powiedziałem podchodząc do niego powoli – Zwyciężyliśmy.
Roderig pokręcił przecząco głową i zacisną mocno wargi.
- Nie prawda, mój panie. Jest jeszcze Tristan i Etan.
- Oni nie są ważni. Bez Salazara i jego podejścia całe wojsko podupadnie na duchu. Stracą wiarę, a bez niej będą niczym puste naczynia. Nie będą nam stawiać oporu.
- A jeśli On zacznie działać? – rzekł cicho chłopak, wbijając swoje spojrzenie w czubek buta.
Przystanąłem metr od niego i zaczerpnąłem szybko powietrza. Po chwili byłem tuż za plecami Roderiga, przystawiając mu jego własny sztylet do gardła. Drugą dłonią trzymałem go za włosy, odchylając mu do tyłu głowę, przez co miał bardzo mały dostęp do powietrz. Do moich nozdrzy doszedł smród spaczonej krwi. Krwi zdrajcy.
- Nie ma już Jego – syknąłem mu wprost do ucha – Czy to jest dla ciebie jasne, sługo?
Chłopak przełkną gorączkowo ślinę i zacisną mocno powieki.
- Tttaaak – wychrypiał powoli.
- Świetnie – rzekłem puszczając go.
Roderig upadł bezwładnie na ziemię, chwytając się za swoją ranę. W jego ciemnych oczach widziałem strach. To dziwne, widzieć demona w takim stanie. Podobało mi się. Mógłbym się do tego przyzwyczaić, wręcz musiałem. Teraz to jestem bogiem. On już nie istnieje, została po nim zaledwie garstka wspomnień. Jego era się skończyła. Nastały czasy panowania aniołów, okres wojen i bólu. Nareszcie, tron nieba jest mój, i tym razem nikt mi go nie odbierze.
- Możesz odejść – powiedziałem zwracając się twarzą w stronę łkającego demona – I nie wracaj bez zwycięstwa. Wiesz jaka kara grozi za porażkę, prawda?
Roderig podniósł się na klęczki. Jego twarz była biała jak kreda a oczy czarne jak spalone węgielki. Czarna krew mocno kontrastowała z jego jasna koszulą, oraz srebrnymi kafelkami na podłodze jaskini. Szybko pokiwał dłonią i wybiegł z Sali. Uśmiechnąłem się lekko, siadają  na swoim tronie.
- A więc jestem bogiem. A więc co teraz mam robić?
Niestety, odpowiedziała mi tylko głucha cisza.


……


Już chwila i dojdę. Już jestem blisko. Czuję ją i to co ma pod sercem. Moje dziecko, mój potomek. Jeszcze parę wzgórz i jedna rzeka. Parę kilometrów. Jestem tuż, tuż. Nie zatrzyma mnie teraz nic. Jestem niedaleko. Uratuję ich oboje. Nie umrę, nie przegram. Przeżyję i wygram. Mój świat, to oni razem. Moje życie, to my razwm.

…..

Siema, siema. Rozdział jest ociupinkę dłuższy, bo napisany w pełni weny! W końcu się z nią zgrałam i udało mi się wytworzyć tą notkę. Nie wiem czy zauważyliście, ale jest ona znacznie bogatsza w opisy. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, więc proszę was o ocenę :P Powiem szczerze, że ten rozdział mi się podoba, ale jak zwykle mam wątpliwości co do długości opisów i ilości dialogów. Następnej notki możecie się spodziewać w czwartek, w ostateczności w piątek. Pozdrawiam was i całuję mocno!!

8 komentarzy:

  1. Świetny rozdział i rzeczywiście widać w nim przewagę opisów. Zwłaszcza w tej pierwszej części. Ogólnie jest boskie....ale zdrada Roderiga mnie boli, sama nie wiem dlaczego.Jezu...Draco nie może umrzeć!!!! Nie pozwalam mu. Pisz szybko ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahah...nareszcie pisze na początku, co jest dziwne. Ale do rzeczy-dużo krwi, ci bardzo mi się podobało. Chociaż jakoś mi żal tego Draco. To takie nierealne,aby bohater piekla zginą od zwykłego cięcia nożem w plecy, czy gdzieś tam jeszcze.....to straszne (zaczynam gadać jak jakaś chora baba...dupa murzyna) Ale jestem wkurzony na tego Roderiga. Wszyscy mi ufali, a on okazał się takim perfidnym kłamcą. Szlak by go trafił. Niech zginie nie wiem np. Z ręki Etana, Tristana lub nawet Lucyfera...to ostatnie mogłoby być całkiem nie złe :P
    Jestem...nir wiem jak to określić...w stanie Euforii??? Chyba tak. Pisz szybko i gratulacje dla twojej weny. Tym razem przeszlas samą siebie ;)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze jak czytam kolejne rozdziały to jestem pod ogromnym wrażeniem twojego pisania :) To co piszesz jest mistrzostwem :) Świetnie wszystko opisujesz dzięki czemu łatwo jest sobie wyobrazić aktualnie rozgrywaną scenę.
    Pozdrawiam i czekam na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Woooow ; oo tak, tak, tak. Miałaś rację, zaskoczyło mnie ;D Ogólnie rozdział cuuudooownyyy! Kurczę, zdenerwował mnie ten Roderig. Wredny zdrajca, a do tego tchórz. Ale chyba zwyczaj tak było, że tych złych władców poddani zawsze się boją ;D Ostatni akapit to o Ari ? Na pewno o Ari. To znaczy, że już uciekła! Jupiii ;D Bardzo podobał mi się początek i opisy tych aniołów. Świetne ;) No nic, nie mogę się już doczekać czwartku lub piątku. Dobrze, że twoja wena wróciła, ale poprzednie rozdziały także były dobre. Pozdrawiam i życzę ci, aby wena już zawsze była przy tobie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Boskie!!!! Jedyne na co mnie stać, to powiedzieć wow.weny życzę i pozdrawiam serdecznie :D:D:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak zwykle zaskakujące i ciekawe. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Boski!!!! Chcę więcej, więcej, i więcej!!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten pasek z boku uniemożliwia mi przeczytanie rozdziału nie wiem czy da się go jakoś zamknąć :D

    OdpowiedzUsuń