Rozdział 7 Konkurenci

Dzięki Morsie i Vicie, wieści o moim postanowieniu rozniosły się błyskawicznie po podziemnym królestwie. Już następnego dnia do zamku zaczęli ściągać najróżniejsi książęta i hrabiowie, różnych ras. Większość z nich była mi zupełnie obca, jednak wśród tego wielkiego tłumu rozpoznałam parę znajomych twarzy. Był tam Ares, bóg wojny i syn Zeusa, który od paru wieków przyjął tytuł księcia i rządził jakimś małym miastem w pobliżu USA. Przyjechał też znudzony życiem Thor, obecny król Asgardu i jego brat Loki, bóg kłamstwa i krętactwa. Pewnie znowu będą się kłócić…jak zwykle. Rozpoznałam też Yamatotakeru, syna legendarnego cesarza Japonii, Keiko, oraz upadłego anioła Saranila, zwanego tak że Araminem, obecnym królem elfów. Jednak osobą, która najbardziej przykuła moją uwagę, zamaskowany mężczyzna, podający się za hrabię Darkara Cały zamek o nim plotkował. Nikt go nie znał, nikt nic o nim  nie wiedział, ale wszyscy byli pewni, że nie kłamie.  Dowodem tego była jego pieczęć z wielkim czarnym feniksem i bardzo duża ilość starych artefaktów w jego komnacie.
- Może pod tą maską kryje się jakiś wielki przystojny młodzieniec? – zagadnęła mnie raz matka, przeglądając akta Darkara.
Prychnęłam pogardliwie z nad stosu dokumentów zalotników. Już trzecią godzinę nad nimi siedziałam, a nadal nie było widać ich końca. To stawało się powoli bardzo męczące.
 Poprawiłam spadające mi z nosa okulary i nadal pisząc swoje spostrzeżenia oraz liczne uwagi do konkurentów, rzekłam:
-Tylko idiota nie pokazuje twarzy dziewczynie, której chce się oświadczyć. Albo tchórz.
Matka zdzieliła mnie mocno teczką po głowie, po czym pomachała mi nią przed oczami.
- Ma bardzo dobre referencje od najlepszych specjalistów. O i nawet mam wsparcie Etana – pokazała mi podpis wuja - myślę, że będzie w finale.
- Mamo – zdjęłam okulary i przetarłam moje mocno zmęczone oczy – Każdy ma szansę.
- Ale on został właśnie moim faworytem –uśmiechnęła się do mnie ciepło, odgarniając mi z czoła niesforny kosmyk moich fioletowych włosów.
Westchnęłam głośno i ponownie zanurzyłam się w stos papierów.

Kiedy skończyłam swoją robotę zorientowałam się, że jestem spóźniona na trening z Peterem. Było już po zmierzchu, czego nie zauważyłam przez wielką lampę, wiszącą mi tuż nad głową.  Szybko zgarnęłam najbliższe spodnie i jakąś starą koszulkę. W błyskawicznym tempie założyłam ubranie na siebie i pobiegłam na salę, taranując po drodze masę ludzi, swoimi rozłożonymi skrzydłami. Gdy dotarłam na miejsce, byłam ledwo żywa. Oparłam się o ścianę i omiotłam spojrzeniem całe pomieszczenie, szukając chłopaka. W końcu moje oczy napotkały skrawek jego stopy, za jednym ze stoisk z bronią. Podeszłam do niego po cichu. Chłopak spał smacznie. Był bez koszulki i tylko  w dresowych spodniach do kolan. Mogłam teraz dokładnie zobaczyć jego znamię. Było cudowne, zupełnie takie, jak za pierwszym razem. Dwa wielkie skrzydła, połączone świetlistym mieczem.
Muszę przyznać, że Peter wyglądał nawet słodko i tak bezbronnie.  Ukucnęłam obok niego, delikatnie trącając go ręką. Żadnej reakcji. Spróbowałam drugi raz, tym razem mocniej. Znowu z tym samym skutkiem.
- Nie no, ja nie mogę – podniosłam rękę wysoko, aby uderzyć go z całej pety.
Jednak, gdy moje dłoń była parę centymetrów od jego brzucha, Peter otworzył oczy, chwycił mnie za obydwie ręce i przygwoździł do ziemi swoim ciężarem. Na jego twarzy widniał wielki uśmiech tryumfu.
- Nie ładnie tak się spóźniać, pani Psor – rzekł, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Skrzywiłam się, marszcząc przy tym nos. Spojrzałam mu prosto w oczy.
- Mam dużo na głowie. A swoją drogą, ty nie powinieneś przypadkiem ćwiczyć? – spytałam unosząc lekko brew.
- Właśnie ćwiczę – rzekł i pochylił się nade mną jeszcze niżej tak, że prawie stykaliśmy się nosami .
- Niby co? – spytałam ledwo panując nad drżeniem mojego głosu i z wielkim trudem hamując rumieńce.
Oczy chłopaka zmieniły barwę na głęboką zieleń. Przełożył moje ręce do jednej dłoni, a drugą odgarną mi kosmyk z czoła.
- Jak unieruchomić trenerkę i jednocześnie z nią pogadać – delikatnie przejechał opuszkami palców po końcach moich skrzydeł.
Szarpnęłam się mocno, jednak jego uścisk był zbyt mocny, więc po kilku nieudanych próbach, dałam sobie spokój i wbiłam w niego wściekły wzrok. Moje policzki zaczęły płonąć ze złości.
- Słucham cię – warknęłam
Chłopak popatrzył na mnie i pokręcił głową.
- Dlaczego chcesz wyjść za mąż? I nie wciskaj mi kitu, że to dla dobra ludu, łączenia dynastii i tak daj, bo słyszałem to już od wielu osób. Masz powiedzieć mi prawdę.
Prawdę? I co ja mam niby powiedzieć. Że jeżeli za kogoś szybko nie wyjdę, to będę miała z nim dziecko, co będzie złe. O i jeszcze dodam, że do końca życia będziemy mieli niebo na karku, bo nie umieliśmy się pohamować. Tak, to brzmi po prostu fenomenalnie.
Moje milczenie rozdrażniło go. Pochylił się jeszcze niżej . Czułam jakby wwiercał mi się w głowę szukając wyjaśnienia.
- Dlaczego? – spytał się mnie szeptem.
- Prawda jest taka, że – ,,no już Ari, dasz sobie radę” – że….
Nie zdążyłam dokończyć, bo chłopak zamkną mi usta pocałunkiem. Nie był to pocałunek jak ostatnio. Tamten był delikatny i niepewny, Ten zaś, wyrażał wielką tęsknotę i wielką desperację Petera. Odwzajemniłam go, zamykając oczy. Pragnęłam go, tak bardzo pragnęłam pocałunków Petera. I on pragną mnie, czułam to całym swoim ciałem, każdą tkanką i komórką. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem. Peter uwolnił moje ręce, a ja od razu przytuliłam się do niego mocno, delektując się naszą bliskością.
- Kocham cię – wyszeptał chłopak przez pocałunki.
Na chwilę oderwał się ode mnie. Jego oczy płonęły zielonymi płomieniami. Delikatnie dotkną mojego policzka, rysując na nim skomplikowane wzory.
- Wyjdź za mnie  -powiedział i uśmiechną się do mnie. W jego oczach, widziałam wielkie szczęście i bezgraniczną pewność siebie. Był bardzo pewny, tego co czuje. W przeciwieństwie do mnie.
Otworzyłam szeroko usta ze dziwienia, nie do końca wierząc swoim zmysłom. Zagryzłam dolną wargę i zamknęłam oczy. Podniosłam się lekko na łokciach, zmuszając Petera do tego samego. Spojrzałam mu prosto w oczy.
- Ja….nie mogę – szepnęłam powstrzymując łzy.
Odwróciłam głowę unikając jego wzroku. Wysunęłam się z jego objęć, siadając po turecku, pół metra od niego. Oplotłam swoje kolana rękami i schowałam w nich twarz.
Z twarzy chłopaka natychmiast uleciało całe szczęście. Zastąpił go ból i kompletne zaskoczenie.  Jego dotychczas radosne, zielone oczy stały się czarne i puste. Odwrócił twarz w moim kierunku marszcząc obydwie brwi jednocześnie.
- Dlaczego? – spytał się łamiącym głosem.
Samotna łza spłynęła mi po policzku, zostawiając po sobie mokry ślad. Szybko wytarłam oczy bluzką. Westchnęłam rzucając Peterowi przelotne spojrzenie.
- Pokażę ci.
I w tym momencie wysłałam mu obrazy moich wizji. Pokazałam mu wszystko, każdy najmniejszy szczegół. Kiedy skończyłam, chłopak wyglądał na mocno skołowanego. Złapał się za głowę, jakby nie wierząc w to co widział. Przyglądałam się temu ze smutkiem. Przysunęłam się do niego na odległość łokcia i dotknęłam delikatnie jego ramienia.
- Tak będzie lepiej – rzekłam, hamując napad histerii – dla nas obojga.
Peter podniósł głowę i spojrzał na mnie. W jego oczach widziałam gniew.
- Chyba dla ciebie – warknął i wstał kierując się w stronę wyjścia.
Przed wejściem do korytarza zatrzymał się i rzekł:
- Zamierzam wygrać, Ari – odwrócił się do mnie z uśmiechem na twarzy – Pokonam każdego, kto stanie mi na drodze do ciebie. Nie ważne jakim kosztem.
Po tych słowach wyszedł z Sali i zostawił mnie sama na podłodze.
- Właśnie tego się obawiam – rzekłam.

……………….

Nieźle ci poszło.
Wiem.
Ale jednak coś ci leży na sercu.
Ona.
Hym…to trudne, ale w tej sytuacji ci nie mogę pomóc.
I tak pomogłeś. Jestem w gronie zalotników.
W zasadzie, to tak. Ale nie jako ty.
Trudno. Nie moja wina, że nie rozpoznali godła.
Jest bardzo stare i pamiętaj, że Admirabilis zmarła dawno. Jedyne co po niej pozostało, to plotki.
No i opuszczony skarbiec, oraz niezły majątek.
Który teraz mamy.
Właśnie. Z nim zdziałam y wszystko.
Najpierw pokonaj przeciwników.
Nie widzę w nich zagrożenia.
Stałeś się zbyt próżny i zuchwały. A Ares? Thor? Loki? Nawet Achilles raczył się zjawić. Pamiętaj, ci gości żyją trochę dłużej od ciebie i mają za sobą tysiące wojen. Nawet ten Yamatotakeru.
Wiem. Idź do innego pokoju.
Wyganiasz mnie?
Tak, chcę pomyśleć. Sam.
Nigdy nie będziesz sam, Peterze.
Nie musisz mi tego przypominać
Właśnie od tego tu jestem. Aby przypominać ci rzeczy oczywiste.

To ostatnie słowa jakie usłyszałem dzisiaj od niego. Oparłem się o stojąca nieopodal, kamienną ławę. Stałem w ogrodzie, w  moim ulubionym miejscu, zaraz po moim pokoju i salę treningową. Jednak teraz, po pięknym ogrodzie nie było ani śladu. Obecnie, było to ogromne pole namiotowe dla kandydatów o rękę Arianny. To cudowne miejsce, kiedyś ciche i spokojne, stało się głośną oberżą, pełną krzyków pijanych klientów. Po cichutku przemknąłem pomiędzy namiotami, szukając celu moich poszukiwań. W końcu znalazłem. Był to wielki namiot, z granatowego płótna, z wielkim feniksem na drzwiach. Przed nim, stał uwiązany do drzewa, wielki biały smok długoszyjny. Dostałem go dwa dni temu, od Etana. Podszedłem do niego, i delikatnie pogłaskałem go po długim pysku. Grimmar, bo tak nazywał się mój smok, mrukną zadowolony, wypuszczając z nozdrzy kłęby, czerwonego dymu. Uśmiechnąłem się do niego i skierowałem się do wejścia namiotu. Wsunąłem się niezauważalnie do środka. Szybko rozejrzałem się po swoim namiocie. Nic nie zginęło, wszystko było na swoim miejscu. Odetchnąłem z ulgą i podszedłem do małego stolika, stojącego obok mojej rozłożonej kanadyjki. Podniosłem z niego swoją maskę i złożyłem ją na głowę. Ostrożności nigdy za wiele, w szczególności jeżeli nie chce się zostać odkrytym. A tego chciałbym uniknąć.
Nagle poczułem się bardzo zmęczony. Przetarłem oczy i rzuciłem się na moje posłania. Ułożyłem się wygodnie i zasnąłem jak małe dziecko.
Obudziła mnie czyjaś ręka, trącająca moje ramię. Przetarłem sennie oczy i spojrzałem na obcego przybysza. Był to Tristan. Wyglądał tak jakoś, oficjalnie. Miał białą, wyprasowana koszule i granatową marynarkę. Włosy miał mocno ulizane i zaczesana do tyłu.
Usiadłem na kanadyjce i spojrzałem na niego spod maski. Chłopak uśmiechną się do mnie, i założył ręce na piersi. Podniósł lekko brew i powiedział:
- Mnie nie musisz wciągać w tą grę, Peterze. Pamiętaj, że znam cię dość długo.
Zaskoczony podrapałem się po głowie i przetarłem spocony kark.
-Skąd wiedziałeś? – spytałem się zdejmując maskę.
Tristan puścił mi oko.
- No wiesz…Etan to taki stary plotkarz, a że trochę się o ciebie martwił – uśmiechną się jeszcze szerzej, pokazując swoje białe kły – Postanowił dać ci ochronę.
- Nie potrzebuję jej – burknąłem zakładają na nogi buty – To mój problem, i sam sobie poradzę.
- Nie wątpię – rzekł chłopak zakładając nogę na nogę – ale pomoc ci się przyda. Szczególnie na dzisiejszym przyjęciu.
Walnąłem się w czoło.
- Zapomniałem o nim! – zacząłem się nerwowo rozglądać – Nawet nie mam się w co ubrać!
Tristan wybuchną śmiechem, klepiąc się po kolanach. Moja twarz pokryła się wielkim, czerwonym rumieńcem. Fuknąłem na niego.
- O to się nie martw – wydusił chłopak , i wskazał mi malutki pakunek stoliku – Zadbałem o coś odpowiedniego na ta okazję.
Złapałem zawiniątko, i otworzyłem je. W środku był długi czarny, płaszcz oraz coś, co przypominało strój ,,Czerwonego orła” . Podniosłem całość do góry, przyglądając się mu z zamyśleniem. W końcu uśmiechnąłem się i odwróciłem wzrok w stronę Tristana.
- Dzięki, stary. Jak zwykle ratujesz mi tyłek.
Chłopak wstał i ukłonił się mi teatralnie.
- To moja specjalność – wyprostował się i ruszył w kierunku wyjścia z namiotu – A i pospiesz się, bo uczta zaczyna się za dziesięć minut – rzucił przez plecy i wyszedł.
Cudownie.
Ostatni raz zerknąłem na strój i zacząłem się szybko przebierać. Gdy skończyłem, założyłem na twarz maskę.
- A więc nadchodzę – i ruszyłem dziarskim krokiem w stronę zamku.

………….

Ostatni raz przejrzałam się w lustrze, oceniając siebie samą. Miałam na sobie długa, błękitną suknię na ramiączka, poszerzającą się w pasie, która bardzo mocno podkreślała kolor moich oczu. Miała ona wielkie wycięcie, od kolan, do samego dołu, odsłaniając mi z przodu nogi. Na stopach miałam czarne szpilki, prezent od mojej matki, specjalnie na tą okazję.
Westchnęłam i zamknęłam na chwile oczy, starając się uspokoić dudnienie mojego  serca. Złożyłam moje skrzydła i schowałam je w sobie. Powolutku obróciłam się i z gracją baletnicy ruszyłam w stronę Sali balowej.
Korytarze były zupełnie puste. Prze moja cała drogę nie dostrzegłam na nich, ani jednej żywej duszy. Zapewne to sprawka mojego brata. Ciekawe co tym razem wymyślił. Stanęłam przed wielkimi , ozdobnymi drzwiami. To właśnie za nimi, czekało na mnie dokładnie stu kandydatów do mojej ręki. Wzięłam głęboki wdech i pchnęłam je delikatnie. Z pomieszczenia wyleciała masa światła, rażąc moje oczy. Zatrzymałam się na chwilkę, lustrując salę wzrokiem.
Stałam na samym szczycie wysokich schodów, dokładnie po środku Sali bankietowej. U ich końca, leżał przepiękny czerwony dywan, prowadzący pod same stopy Króla piekła, jego małżonki, mojej matki oraz wolnego miejsca dla mnie. Pod każda ścianą stał stół, zastawiony po brzegi wytrawnymi potrawami i rzadkimi trunkami. Środek pomieszczenia, był zapełniony gośćmi oraz służbą ich obsługującą.  Nad nimi, wisiał wielki, kryształowy żyrandol. Nigdzie nie mogłam się dopatrzyć straży, co mnie zaniepokoiło.
Nagle, tuż obok mnie zabrzmiał głęboki, i czysty głos królewskiego herolda.
- Jej książęca wysokość, Arianna, Stella, Ramona, Diuszessa, Scarlet, Eliza, Francesca de Satan. Księżniczka Piekła.
Wszystkie oczy zgromadzonych, zwróciły się w moją stronę, z nieukrywaną ciekawością. ,, No dalej, dasz sobie radę dziewczyno. To nie jest jakaś wojna, tylko nudny bal na twoją cześć” mówiłam sobie w myślach. Przełknęłam zalegająca mi ślinę i ruszyłam przed siebie, rozdając każdemu gapiowi, swój uśmiech. Powoli i z gracją, podeszłam do swojego miejsca i usiadłam na swoim czarnym tronie.
- Spóźniłaś się – szepnęła mi do ucha matka.
Posłałam jej lekki uśmiech i odpowiedziałam jej, z nieukrywaną nutką irytacji:
- Czekali na mnie ponad 1500 lat. Mogą poczekać jeszcze dziesięć minut.
Spojrzałam na Lucyfera, i bardzo dyskretni skinęłam mu głową. Mój brat posłał mi złowieszczy uśmiech.
-Czas zacząć przedstawienie – syknął.
 Chwilę jeszcze patrzył się na mnie, po czym odwrócił głowę w stronę zalotników i głośno krzyknął:
- Przyjaciele moi, najdrożsi goście, wierni poddani, zalotnicy mojej siostry. Miło mi znowu oglądać wasze twarze. Zawłaszcza, że niektórzy z was nie wrócą już do swoich  domów.
Po zebranych przeszedł pomruk nie zadowolenia. Spojrzałam ukradkiem, na stojących po ścianą Thora i Lokiego. Widziałam na ich twarzach wymalowany wyraz pogardy i wielkiej pewności siebie. Byli pewni swojej wygranej. Odwróciłam od nich swój wzrok zwróciłam oczy ku stojącemu Szatanowi, który napawał się niepewnością naszych gości.
- Jak wiecie, ten który przejdzie pięć prób, przygotowanych przez moją siostrę i wygra pojedynki z innymi, ten dostąpi zaszczytu, zmierzenia się z moją siostrę. Jeśli wygra, weźmie ją za żonę  i stanie się księciem piekła. Jednak, jeżeliby przegrał – uśmiechną się okrutnie – moja siostra zrobi z nim co chce.
Te słowa, były jednoznaczne z wyrokiem śmierci. Wszyscy bowiem wiedzieli, że ja nie mam litości.
Spojrzałam po zebranych. Tacy dumni, tacy nie świadomi i naiwni. Zrobiło mi się ich szkoda. Zatrzymałam na chwilę wzrok, na zamaskowanym hrabim i poczułam lekki uścisk w sercu. ,,Kogoś mi on przypomina”.
- Pierwsza próbę, moi drodzy panowie – Lucyfer podniósł ręce, ogarniając nimi całą salę – Przejdziecie teraz.
W tym samym momencie, cała sala stanęła w piekielnych płomieniach, okrążając moich zalotników wielkim kręgiem. Usłyszałam liczne syki i przekleństwa oraz charakterystyczne dźwięki, towarzyszące wyciąganiu mieczy.
Wstałam i podniosłam jedną rękę do góry, jednocześnie mówiąc do zgromadzonych.
- Jest was równo stu. To zdecydowanie za wiele – na chwilę przerwałam, wpatrując się we wściekłe twarze herosów –Wasze zadanie brzmi: Nie dajcie się zabić. Macie dziesięć minut.
Usiadłam na fotelu i opuściłam dłoń.
- Zaczynajcie i niech zostaną najlepsi.
Z końcem moich słów rozpoczęła się rzeź. Każdy na każdego, żadnych zasad, żadnych sojuszy. Już po trzech minutach, padli dwaj najsłabsi.  Potem następni i następni. Spojrzałam ukradkiem na moją matkę, która nie odrywała wzroku od Drakkara, śledząc każdy jego ruch. Alexis wraz z Lucyferem, kupili całą swoją uwagę na Thorze, Lokim i Achillesie, którzy jak przystało na bogów, posyłali co chwila na ziemie kolejnych herosów, a ja przeskakiwałam oczami po każdym z zawodników, zatrzymując się co chwila wzrok na poległych mężach.  Widziałam Aresa czerpiącego moc z przemocy, walczącego z jakimś zmiennokształtnym demonem, który chyba pogodził się ze swoim losem.
To była prawdziwa masakra. Nie…Masakra to za mało powiedziane. Nie oglądałam niczego takiego, od czasów drugiej wojny światowej. I szczerze mówiąc, nie tęskniłam za nią. Brzydziłam się nią. Złapałam się za brzuch, dusząc w sobie chęć wydalenia pokarmu. Powietrze było przesiąknięte smrodem krwi i zapachem śmierci oraz strachu.
Złapałam matkę za dłoń, a ona ścisnęła ją mocno, dodając mi otuchy.
- Jeszcze chwile, moja droga.
- To nie są istoty matko – rzekłam z wielką powagą – to zwierzęta, walczące o nagrodę, którą jestem ja.
Kobieta spojrzała na mnie smutno  i odwróciła się do mojego brata, szepcząc mu kilka słów na uch. Lucyfer zamyślił się na chwilę, po czym wstał, a magiczne płomienie zgasły tak niespodziewanie, jak się pojawiły. Goście zaprzestali walki i wbili twarde spojrzenia we mnie i mojego brata, czekając na nasz werdykt. Wszyscy byli spoceni i mocno zmęczeni. Nawet Thor i Ares, chociaż starali się to ukryć, stracili bardzo dużo siły. Spojrzałam na Drakkara. Był bardzo spokojny. Zauważyłam, że ma ranę na ramieniu. Z mojej perspektywy wyglądała na poważną. Nie wiedząc dlaczego, zrobiło mi się strasznie smutno z tego powodu.
- Z dokładnie stu kandydatów –zagrzmiał Lucyfer – zostało was równo dwudziestu czterech. I właśnie ta dwudziestka czwórka, przejdzie do następnej próby. O jej miejscu i czasie, dowiecie się niebawem. Dobrej nocy, panowie.
Wszyscy wpatrywali się w nas z wielkim niedowierzaniem i z nie małym oburzeniem, jednak w końcu pierwszy z nich, opuścił salę, a w jego ślady poszła cała reszta. Gdy w pomieszczeniu nie było już żadnego wojownika, Lucyfer chrząknął głośno. Chwilę po tym, przed nami ustawiło się w szeregu dwóch piekielnych lokai. Pokłonili się nam w geście szacunku i oddania, krzyżują przedramiona na piersi i trzymając zaciśnięte w pięść dłonie.
- Czego  sobie życzysz, mój panie – spytali się obydwaj, w tym samym czasie.
Szatan machną na nich ręką.
- Posprzątajcie ten bałagan do jutra rana, ma tu lśnić.
- Tak, mój panie – odrzekli obydwaj i rozeszli się na dwa przeciwległe kąty pobojowiska.
Lucyfer  wstał i podał rękę Alexis, która przyjęła ją z wielką wdzięcznością. Skiną głowa na mnie i na moją matkę, po czym wyszedł zostawiając nas same. Chwilę obydwie tak siedziałyśmy, jednak zaczęło mnie ogarniać zmęczenie, więc przeprosiłam matkę i udałam się do swoich komnat. Kiedy mocowałam się z zamkiem, ktoś zasłonił mi usta i przyszpilił do ściany, unieruchamiając mnie całą. Poczułam na twarzy ciepły oddech, a moje nozdrza uderzył zapach cytrynowych perfum.
- Kope lat, maleńka. Szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach.
Ten głos. Rozpoznam go wszędzie, tak samo jak te perfumy. Osobą, która mnie  napadła, był Loki. Szarpnęłam się mocno, próbując wyrwać się z jego uścisku. Na próżno. Spróbowałam jeszcze raz, wywołując u nordyckiego boga wielki uśmiech.
- Taka waleczna, taka cnotliwa – przejechał po moim nagim ramieniu nosem – i taka nie dostępna. Ciekawe, jak będziesz się zachowywać, jak już wygram i będę cię miał tylko dla siebie – przeniósł swoją rękę na moje pośladki i klepną je mocno.
Tego było już za wiele. Podniosłam jedną nogę i z całej siły kopnęłam go w piszczel. Loki ryknął z bólu, a jego uścisk zelżał lekko, ale wystarczająco, bym się mogła uwolnić. Spojrzałam na niego z pogardą w oczach i z nieukrywaną nienawiścią. Nagle zakręciło mi się w głowie i upadłam na podłogę.
Brat Thora uśmiechną się tryumfalnie i podszedł do mnie.
- Przezorny, zawsze ubezpieczony kotku – to mówiąc, pokazał mi malutką strzykawkę, z żółtym płynem w środku – taki tam, malutki środek nasenny – ukucną nade mną i jeszcze raz przyszpilił mnie do ściany .
Znów poczułam na twarzy jego oddech, jednak byłam zbyt zmęczona, aby coś zrobić.
- A teraz dokończymy to , to zaczęliśmy przed chwilą…
- Hej, co tu się dzieje! – jakiś głos za mną przerwał Lokiemu.
Mężczyzna obrócił się i spojrzał na nowo przybyłego.
- Ta dziewczyna, nie mogła się oprzeć mojemu urokowi osobistemu.
- Właśnie widzę…Brat cię szukał, Loki. Masz natychmiast do niego iść. Ja zajmę się tą panią.
Nordycki bóg obrzucił go spojrzeniem pełnym nienawiści.
- Dobrze – wycedził przez zęby i ruszył korytarzem w stronę ogrodu.
Nieznajomy podszedł do mnie i ukucną przy mnie.
- Nic ci nie jest? –zapytał mnie.
Ja jednak nie miałam już siły mu odpowiedzieć. Zamknęłam oczy i dałam się ponieść do mojej krainy snu.

……..

Hejo, hejo, hejo!!
Oto jest rozdział 7. Trochę później niż zwykle, ale jest. Dziękuję wszystkim za miłe komentarze i zachęcam do dalszego czytania.
Ps.: ,,Demony cieni” mają teraz własną stronę na facebooku. Będę tam zamieszczać informacje o nowych rozdziałach i o innych ważnych informacjach. Bardzo proszę o lajkownie i aktywne komentowanie postów 
Wiedźma z piekła

5 komentarzy:

  1. Jejku, nareszcie! Zaglądałam tu chyba co 10 minut z nadzieją, że zobaczę nowy rozdział. I proszę, w końcu jest. I to jaki cudowny. Bardzo zastanawiają mnie kolejne próby jakimi Ari uraczy swoich zalotników. W ogóle bardzo ciekawi mnie całe twoje opowiadanie! Znowu z niecierpliwością wyczekuję rozdziału 8 ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo kocham, kocham i kocham!!! Zawsze ci tak mówię, ale i dzisiaj sie powtórzę. Jestem ciekawa dalszego, nawet bardzo. TEn Loki to świnia, żeby uśpić dziewczynę..pajac. Kim jest ten facet, co ją uratował? Juz go lubię. A Peter? Ciekawe jak zareaguje Ari, gdy sie dowie, że to on jest zamaskowanym hrabią.... Mam strasznie dużo pytań!
    Pozdrawiam Sasa

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no, kobieto szalejesz jak burza ;) Nie będę ci tu teraz prawił komplementów, bo i tak masz ich ode mnie aż nad to, więc powiem w skrócie. Jesteś moim bishem.
    Will

    OdpowiedzUsuń
  4. A myślałem, że to będzie typowo damski blog......o miłości, kwiatach, ślubach itp. A tu proszę, rozlew krwi, masowe masakry i bardzo satystyczne i nieposkromine demony!!!!!Jesteś boska :)
    karolek

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział jest cudowny :) Pięknie wszystko opisałaś a fabuła jest nieziemsko wciągająca. Bardzo podoba mi się, że znaleźli się tutaj herosi :D Świetny pomysł był z tym żeby odbyła się walka każdy na każdego :)Nie mogę się już doczekać nowego rozdziału :) piszesz niesamowicie dobrze :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń