Rozdział 6 Kłopoty nadchodzą

Miesiąc wcześniej.....Wspomnienia Draco
Siedziałem w gabinecie Lucyfera już bitą godzinę, czekając na choćby jedno słowo z jego ust. Był to ogromny pokój z biurkiem na samym jego końcu, skórzaną kanapą oddaloną od niego o parę metrów, oraz wielkimi regałami pełnymi starych ksiąg, stojącymi w ścisłym rzędach pod ścianami.
Była piękna, księżycowa noc. W pokoju panował mrok. Jedynym źródłem światła, był księżyc, uparcie świecący przez wielkie okno, za plecami Pana Piekieł. Cisza, panująca w pokoju, działała mi na nerwy, a Lucyfer grający w Pasjansa i ignorujący moją osobę, potęgował mój gniew jeszcze bardziej. W końcu nie wytrzymałem i chrząknąłem głośno. Pan piekła spojrzał na mnie kątem  i pokręcił głową z niedowierzaniem, przygryzając dolną wargę.
- Myślałem, że jesteś bardziej kulturalny, a przede wszystkim, że dbasz o własną skórę - rzekł do mnie zamykając komputer.
Speszyłem się nieco w duchu, a moje mięśnie mimowolnie napięły się, dając mi znak, że w każdej chwili mogę uciekać. Lucyfer oparł się o biurko łokciami, następnie złożył obydwie dłonie i położył na nich swoją głowę, wpatrując się we mnie mglistym wzrokiem, jakby myślami był gdzieś daleko. Z jego twarzy, nie potrafiłem wyczytać żadnych emocji, co też mnie mocno irytowało. W obliczu tego demona, czułem się niepewny i bezbronny. To było wręcz przerażające.
Lucyfer jakby czytając mi w myślach, uśmiechną się lekko. Było coś w tym uśmiechu, co przyprawiało mnie o ciarki, coś strasznego i jednocześnie bardzo tajemniczego.
- Nie polecisz na zlot. Mam dla ciebie inne zadanie Salazarze.
Popatrzyłem na niego zdziwiony, przeczesując swoje blond włosy, dwoma palcami. Chwilę mi zajęło zrozumienie znaczenia jego słów. Oparłem łokcie na kolanach i położyłem głowę na swoich rozłożonych dłoniach, wbijając w niego wzrok.
- A co może być ważniejszego od spotkania wszystkich łowców. Przecież sam mówiłeś, najpierw praca, później przyjemności - to mówiąc posłałem mu sarkastyczny uśmieszek i rozsiadłem się wygodnie na skurzanej kanapie, ciesząc się w duchu, ze swojej zuchwałości.
Lucyfer jednak pozostał niewzruszony. Tylko jego oczy zmieniły barwę na głęboki brąz, symbolizujący rozdrażnienie. Odchylił się w tył na swoim fotelu i zasłonił sobie oczy ręką.
- Za parę tygodni, archanioł Michał wyśle do nas, nasz ulubiony szwadron aniołów.
Prychnąłem z pogardą, co nie uszło uwadze Lucyfera, który momentalnie wyprostował się w krześle i skrzyżował ręce na piersi.
- Mówisz o serafinach, czy może o tych lalusiowatych archaniołach - spytałem się go, nie kryjąc swojego lekkiego rozbawienia.
Z twarzy szatana zniknęły wszelkie emocje, a wraz z nimi jego uśmiech. Pochylił się nad stołem, rzucając w moją stronę, czarną teczkę. Złapałem ją w locie i otworzyłem ją, powoli przeglądając zawarte w niej zdjęcia i opisy. Wszystkie informacje dotyczyły niebiańskiej Siódemki. Były tam ich krótkie charakteryzacje i masa opisów ich stylu walki, mocy oraz poziomu zagrożenia dla przeciętnego demona. Zbladłem natychmiastowo. Spojrzałem na Lucyfera niepewnie, czekając na wyjaśnienia. Szatan spojrzał na mnie, po czym zaczął masować sobie skronie, myśląc intensywnie.
- Zlot łowców został zwołany, w celu dostarczenia mi pewnego chłopca...Pewnie o nim słyszałeś. Ten chłopak od paru dni jest naszym celem, ale i celem aniołów. Inni łowcy już wyruszyli, aby go schwytać.
- Dlaczego ten chłopak jest dla ciebie taki ważny? - Przerwałem mu.
Lucyfer wziął głęboki oddech i wbił wzrok w pustkę przed sobą.
- Jest wyklętym....




Teraz

Pamiętam to jak przez mgłę. Moje zdziwienie mieszające się z paraliżującym strachem i wielką obawą. Chwila zwątpienia w możliwość wykonania zadania, była dla mnie wielkim szokiem. I nagle kojący głos Lucyfera, mówiącego o celu mojej misji.,,Masz tylko śledzić tych świętoszków. Jeżeli znajdą się zbyt blisko granicy....Zabij". Ten rozkaz z pozoru całkowicie prosty, zmienił się w grę na śmierć i życie. Jeden fałszywy ruch, mógł sprowadzić mnie do krainy umarłych. Jedna zła decyzja i już nie żyję. Stoję na granicy życia i śmierci już  od kilku tygodni. Ale zawsze mogło być gorzej...Ta myśl pocieszała mnie od samego początku.
Przełknąłem głośno ślinę, słysząc kroki nad swoją głową. Leżałem w błocie, przytwierdzony mocno do wielkiego korzenia starego dębu. Mój kamuflaż się sprawdził. W duszy podziękowałem sobie, że przed wtargnięciem do obozu wroga, rzuciłem na siebie zaklęcie niewidzialności. Bez tego, wartownik aniołów, pewnie by mnie już dawno znalazł. Powoli i bezszelestnie obróciłem głowę w stronę i anioła. Aralien, bo tak miał na imię ów Siódmy, sprawujący wartę, rozejrzał się wokoło, stawiając jedną ze swoich nóg, parę centymetrów od mojej głowy. Wstrzymałem powietrze, modląc się w duchu, aby nie zrobił więcej ani kroku.
Moje błagania zostały wysłuchane. Chwilę później, anioł odszedł i zaczął sprawdzać równoległą granicę obozu. Kamień spadł mi z serca i powoli osunąłem się na ziemię. Spojrzałem w niebo, obliczając czas do świtu. Zostało mi około godziny, to strasznie mało. Rozejrzałem się wokoło w poszukiwaniu jakiejś dobrej kryjówki. W końcu wybrałem wąską szczelinę w starym buku, niedaleko mnie i z widokiem na cały obóz. Podczołgałem się tam i niepostrzeżenie wślizgnąłem się w otwór.
Obróciłem głowę i zacząłem się przyglądać aniołom, jak każdej nocy. Najwyższy z nich miał na imię Haiot i to on był tam przywódcą. Wyróżniały go skrzydła. Były mocno poszarpane i w kompletnym nieładzie. Dwaj mniejsi, ze skrzydłami w kształcie rogalików to Ischim i Malachim. Z tego, co mi wiadomo, przed wstąpieniem na służbę, byli serafinami. W walce na miecze dorównywali swoimi umiejętnościami nawet Etanowi. Dwaj wartownicy to wcześniej wymieniony Aralien i Elahim, znany także, jako,, Chodząca śmierć". Byli jednymi z pierwszych aniołów, którzy wstąpili w szeregi Siódemki, i jednymi z, niewielu, którzy w tym szwadronie pozostali. Byli z nimi jeszcze Lejalej i Salej, jednak parę dni temu, spotkał ich przykry wypadek. Cała pozostała tam piątka tworzyła grupę, którą śledziłem od wielu dni.
Nadstawiłem słuch wyłapując fragmenty ich rozmów.
- Jutro dotrzemy do...Stamtąd zejdziemy ze szlaku....A potem w górę rzeki....Tam będzie czekać na nas...I razem z nimi do....A potem mamy już z górki...Oni będą nasi...
Jacy oni? To jest ich dwoje? A może więcej... Kurka wodna..Zamyśliłem się na chwilę. Niewiele z tego rozumiałem, szczególnie, że moja łacina była słaba, ale najważniejsze było to, że zmierzali do zachodniej bramy Tartaru, strzeżonej przez oddziały Hadesa. Tam pewnie dostaną posiłki od Archanioła Michała, a wtedy zacznie się rzeź demonów i innych mrocznych stworzeń. Z Tartaru, ruszą do głębi, gdzie natknął się na miasto amazonek, i ich twierdzę, a raczej warownię wojenną.  Stamtąd mają już prostą drogę do piekła...I do Vesy.
Serce przeszył mi ból, tak jak błyskawica przeszyła nocne niebo, nade mną. Vesa  była moją żoną zaledwie od roku. Kiedyś była jedna z najlepszych łuczniczek w szwadronie Arianny, jednak po ostatniej wojnie, zrezygnowała z posady i zaczęła układać sobie życie na nowo. Poznaliśmy się w starej karczmie, kiedy obroniłem ją przed nachalnym handlarzem staroci. Po dwutysięczno letnich zalotach, w końcu przyjęła moje względy, a teraz spodziewała się naszego dziecka, a raczej dzieci, bo w planach mieliśmy bliźniaki. Na samą myśl, że jakaś banda aniołów, mogłaby zrobić jej krzywdę, w moim ciele zawrzała cała krew.
Zebrałem swoje myśli do kupy i zacząłem obmyślać różne plany działania. W końcu, po odrzuceniu większości zadecydowałem się na najbezpieczniejszy z nich wszystkich.
,,Czas wracać do domu" pomyślałem.
Po tych słowach teleportowałem się wprost na dziedziniec Szatana. Jak zwykle radosny i uśmiechnięty, ruszyłem ku wielkiej bramie, przy której spotkałem znajomych wartowników. Pomachałem im na przywitanie . Oni zaś odmachali mi i z wielkimi, szczerbatymi uśmiechami otworzyli mi wrota, tym samym wpuszczając mnie do zamku.
Wszedłem do środka, delektując się słodkim zapachem wanilii i cynamonu. Uwielbiałem ten zapach. Kojarzył mi się z domem, z bezpieczeństwem i przede wszystkim z ukochaną. Stanąłem przed wielkim schodami, prowadzącymi na pierwsze piętro i rozejrzałem się wokół. Wszędzie krzątała się służba. Większość z nich przenosiła broń, inni latali jak szaleni ze szczotkami, a jeszcze inni stali i przyglądali się tym pracującym, powstrzymując się od nagłych napadów śmiechu. Byli też tacy, którzy od czasu do czasu zatrzymywali się przede mną i witali mnie serdecznie zasypując gradem pytań, co do moich nowych przygód. W ich oczach, byłem bohaterem, niemalże tak wielkim jak Herkules, czy Achilles. Gdyby mogli postawiliby mi pomnik, a dzień moich narodzin ustanowiliby świętem narodowym. Na moje szczęście, tak się nie stało i nadal wiodłem spokojne życie, bez zbędnych mi tytułów.
Omijając pracujące demony, wskoczyłem na schody i wszedłem na pierwsze piętro. Teraz tylko parę metrów prosto, dwa zakręty w lewo i  moim oczom ukazały się potężne, czarne drzwi, prowadzące do gabinetu Lucyfera. Pstryknięciem palców doprowadziłem się do stanu używalności i z sercem pod gardłem zapukałem do drzwi swojego pana. Usłyszałem ciche ,,proszę" i wszedłem do pokoju, zostawiając swoją dumę i odwagę na zewnątrz.
............

Długie i ciężkie treningi zrobiły swoje. Po dwóch tygodniach ciężkiej pracy, ciało Petera zaczęło przypominać sylwetkę greckiego boga. Jego mięśnie mocno przybrały na masie, zmieniając go z chudego mięczaka, w wysportowanego mężczyznę, pociągającego większość kobiet mieszkających na zamku. W ciągu tych dni, chłopak zdążył opanować wszystkie style walki wręcz oraz nauczył się posługiwać każdą znaną nam bronią. Oprócz tego zdążył nauczyć się podstaw sześciu sztuk walki, w tym Karate, Jujitsu, Muai tai itp. . Można spokojnie powiedzieć, że swoimi umiejętnościami dorównywał, lub nawet przewyższał najlepszych piekielnych łowców. Jedyną jego wadą, której nie udało mu się wyeliminować, w trakcie treningów, było rozkojarzenie. To właśnie przez nie, Peter cały czas przegrywał ze mną na ringu . To przez nie każdego dnia wracał poobijany  i z mocnymi ranami. I to dzięki niemu, ciągle się na niego wydzierałam, rozwalając przy tym sprzęt do ćwiczeń.
Dzisiaj znowu był taki dzień. Walczyliśmy z Peterem jak na polu bitwy. On dzierżył w dłoni swoją szmaragdową żmiję oraz szafirową kobrę*,   a ja używałam swoją nowo nabytą saksę. Początek był całkiem niezły. Z punktu widzenia obserwatora, nasze siły były bardzo wyrównane. Na każdy mój atak, Peter odpowiadał swoim, zmuszając mnie do stanu ciągłej gotowości. Ja też nie pozostawałam mu dłużna, i przy każdej możliwej okazji atakowałam z pełną mocą. Jednak po dłuższej chwili kontrataki chłopaka stały się coraz słabsze, aż w końcu tylko się bronił, zasłaniając się obydwoma sztyletami.  Denerwowało mnie to. Wzmocniłam swoje ataki, do tego stopnia, aż przełamałam jego obronę i posłałam go na dechy mocnym kopniakiem. Chwilę mu zajęło zanim się otrząsną i wstał. Podeszłam do niego powoli, modląc się w duchu, aby nie wybuchnąć. Pochyliłam się i spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Co jest z tobą nie tak?
Chłopak spuścił głowę nisko, a jego policzki stały się czerwone ze wstydu. Zagryzł wargę, starając się umknąć przed moim wzrokiem. Wyprostowałam się i westchnęłam głęboko, opierając dłonie na biodrach. Nadal na niego patrząc krzyknęłam w stronę siedzących nieopodal rozbawionych bliźniaków.
- I jak to wyglądało?
Mors i Vita od razu się uciszyli  i oboje zgodnym krokiem podeszli do mnie, otaczając mnie z dwóch stron. Pierwszym, który się odezwał, był Vita( a może Mors..).
- Pierwsze ataki były perfekcyjne. Żadnego zawahania, wszystko płynnie wykonane....
- Obronę też miał dobrą, a nawet czasami mnie zaskoczył - mruknął drugi z nich, chyba Mors ( a może jednak nie....) - Ale to wszystko do czasu.....
Obydwoje wymienili porozumiewawcze spojrzenia i z wielkimi uśmiechami, rzekli:
- Dopóki nie spojrzał poniżej linii twoich oczu.
Spojrzałam po nich, szukając odpowiedzi, a gdy zajarzyłam, o co im chodzi, zaczerwieniłam się i wbiłam wściekłe spojrzenie w Petera. Niestety musiałam im przyznać rację. W obcisłym i mokrym od potu podkoszulku, nawet najbrzydsza dziewczyna na świecie, wyglądałaby bardzo seksownie, a ja do brzydkich nie należała. I jeszcze te moje rozwinięte skrzydła...

Widząc moją złość, chłopak jeszcze bardziej się zarumienił. Chcąc ukryć swoje zmieszanie, schował twarz w dłonie. Bliźniacy wybuchnęli głośnymi śmiechami, zwijając się w ciasne kłębki na podłodze. Mieli wielki ubaw z całej tej sytuacji, a szczególnie z reakcji Petera. W spuściłam nerwy z wodzy, a wtedy moi bracia wylądowali na przeciwległej ścianie, porażeni dwoma błyskawicami. Efekt był natychmiastowy. Obydwaj przestali się śmiać i wbili we mnie spojrzenia wygłodniałych wilków. Doskonale znałam te spojrzenia. Po nich zazwyczaj następowała chwila ciszy i.......Kolejny napad śmiechu. I tak też się stało. Bliźniacy ponownie wpadli w trans śmiejąc się bez granic rozsądku.
Kątem oka zobaczyłam Petera, który uśmiechał się lekko. Pod tym kątem, wydawał się bardzo przystojny....Nawet bardzo przystojny.
Nagle usłyszałam za swoimi plecami ciche chrząknięcie. Odwróciłam się i ujrzałam jednego z lokai mojego brata. Poznałam go po oczach w kolorze wiśni. To był Damon, jego zaufany doradca.
- Pan Satan zaprasza panienkę do swojego gabinetu - omiótł mnie szybko wzrokiem, po czym skupił wzrok na mojej twarzy - Nalegam, aby panienka zmieniła swoją odzież wierzchnią na bardziej  - zawiesił się na chwilę, szukając w głowie jak najlepszego sformułowania - odpowiednią.
Skinęłam na niego głową i pstryknięciem palca zamieniłam przepoconego T-shirta  i podarte dresy, na obcisłe, czarne rurki i żółtą bluzkę z myszką Micki, na samym środku.
- Prowadź - powiedziałam mijając lokaja i pozostawiając Petera oraz bliźniaków sam na sam.
Gdy doszliśmy do drzwi gabinetu mojego brata, Damon skłonił się nisko i otworzył przede mną drzwi. Uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie i wkroczyłam do pomieszczenia. Szybko omiotłam je wzrokiem, rejestrując w najważniejsze elementy. W gabinecie były trzy osoby:
Siedząc na krześle i mocno skołowany Lucyfer, bardzo zmartwiona, stojąca przy nim Alexis oraz.....Draco von Salazar. Zmienił się od naszego ostatniego spotkania. Znacznie schudł i jakby zmarniał. Po jego twarzy było widać, ile w ostatnim czasie spadło na niego obowiązków. Jego ubiór, świadczył o tym, że niedawno wrócił z misji. Pewnie jeszcze dzisiaj nic nie jadł...
- Dobrze cię znowu widzieć, Draco - zwróciłam się do mężczyzny, posyłając mu mój szczery uśmiech.
Mężczyzna spojrzał na mnie i zdobył się na wymuszony uśmiech. W jego oczach dostrzegłam przerażenie i skrywany gdzieś głęboko ból.
-, Po co mnie wezwałeś? - Zwróciłam się do Lucyfera, lekko unosząc brew.
Szatan podniósł głowę z nad papierów i spojrzał na mnie. Chyba po raz pierwszy widziałam go w takim stanie...Wyglądał jak zbity pies. Podkrążone i mocno czerwony oczy, bardzo blada twarz, mówiły same za siebie. Coś się szykowało....Coś, z czym możemy mieć problem.
- Za dokładnie dwa miesiące i cztery dni, do w zachodniej bramy Tartaru dotrze szwadron zwiadowczy Siódmych, składający się z piątki żołnierzy.
- Phi...Bułka z masłem - prychnęłam - Dajcie mi dwa dni a powybijam ich, co do jednego....
- Daj mi skończyć - warknął Lucyfer, tym samym zamykając mi buzię - Z naszego tajnego źródła informacji - tu skierował wzrok na smutnego Draco - wiemy, że na miejscu będą na nich czekały dodatkowe posiłki. Mają zamiar przypuścić atak na twierdzę Maloch w mieście Amazonek, a stamtąd mają już tylko kilka dni marszu do granicy piekła...
- Nadal nie widzę problemu - stwierdziłam z wielkim przekonaniem - to tylko kilku Siedmiu i może ze sto zwykłych aniołów. W czym jest problem?
Alexis spojrzała na mnie, a po jej policzku spłynęła wielka łza.
- Dziecko...Ich są tysiące.
Ta informacja zmusiła mnie do zamknięcia buzi. Po co archanioł Michał zadawałby sobie tyle trudu, aby wejść do piekła? Jakby nie mógł poprosić Jego o zgodę, na kulturalne konwersacje pokojowe, w jakimś spokojnym miejscu...Jak za dawnych lat.
Lucyfer dotknął ręki ukochanej i ścisnął ją mocno, dodając jej otuchy. Potem, jakby czytając mi w myślach, rzekł:
- Na pewno zdajesz sobie sprawę, po co oni tu zmierzają - kiwnęłam głową, myśląc o Peterze - Otóż znasz tylko połowę faktów.
Zmarszczyłam brwi.
- Jak to? - Spojrzałam po wszystkich zebranych.
Każde z nich miało bardzo podobny wyraz twarzy, taki współczujący.
- Oni nie tylko chcą Petera - rzekła roztrzęsiona Alexis i patrzą mi prosto w oczy rzekła - Oni chcą też ciebie.
Wybałuszyłam na nią oczy, nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszałam. Zacisnęłam mocno pięści i przygryzłam  dolną wargę. Po chwili, poczułam słodki smak swojej krwi na ustach. Usłyszałam ciche kroki i po chwili stał przy mnie Draco, kurczowo trzymając moje ramię. Chciał mnie pocieszyć, ale nie wiedział, co powiedzieć, ani jak się zachować. To go przerosło, tak jak Lucyfera.
-Dlaczego?.. - Spytałam się drżącym głosem, spoglądając na niego za łzami w oczach - Dlaczego, oni chcą mnie?
Mężczyzna pokręcił głowa z rezygnacją i póścił moje ramie. Spuścił wzrok, umieszczając go na czubkach swoich butów.
- Tego nie wiem.... - wydukał.
Nagle poczułam mocny zawrót głowy. Moje dłonie odruchowa zaczęły szukać jakiegoś oparcia, jednak natrafiły tylko na pustkę. Cały świat wokół mnie rozpłyną się. Pozostałam tylko ja i napierająca na mnie czerń. Po chwili ujrzałam przed sobą postać anioła z wielkimi czarnymi skrzydłami. Jego platynowe włosy powiewały, niesione lekkim zefirkiem. Miał na sobie srebrną, połyskującą w blasku zbroję, podkreślającą jego muskularne ciało.  Obok niego stała kobieta o wielkich, fiołkowych oczach i długich włosach w tym samym kolorze, sięgających jej do pasa. Z pleców wyrastały jej dwie pary białych jak śnieg skrzydeł. Ona także była ubrana w zbroję, jednak jej była całkowicie czarna, ze skomplikowanymi wzorami na napierśniku. Para trzymała się za ręce i uśmiechała się w moim kierunku.
Chwilę później scena się zmieniła. Byłam w drewnianym domku, gdzieś po środku lasu. Słyszałam gdzieś w oddali szum potoku, zapewne znajdowałam się w jakiś górach. Potwierdzał to też zapach kosodrzewiny, wiszący w powietrzu. Na niewielkim krużganku, bawiło się z rodzicami małe dziecko. Był to chłopiec, mniej więcej trzy, cztero letni. Miał śliczne, lekko kręcone, blond włoski i bardzo duże filetowe oczy, osadzone na malutkiej, rumianej twarzyczce. Rodzice patrzyli na niego, z wielką radością, i jednocześnie z nieukrywaną troską. Moją uwagę, przykuła broń, wisząca na ich biodrach. Kobieta miała w pokrowcach dwie ozdobne saksy, które wydawały mi się bardzo znajome.  Mężczyzna zaś, miał sztylet, przypominający..........Szmaragdową żmiję.
Czyli ten mężczyzna to. Znowu mroczki. Złapałam się za głowę i głośno krzyknęłam z bólu. Zacisnęłam mocno powieki i upadłam na coś, co przypominało ziemię, tracąc przytomność.
Obudziłam się z okropnym bólem głowy i mocnymi skurczami w okolicach żołądka. Chciało mi się wymiotować, a do tego czułam każdy mięsień swojego ciała. Dawno nie czułam się tak fatalnie. Nade mną pochylał się zrozpaczony Draco i roztrzęsiona Alexis. Musiałam ich nieźle wystraszyć. Widząc, że otworzyłam oczy, oboje odetchnęli z ulgą. Alexis zakryła dłonią usta i zaczęła gorzko płakać.
- Co widziałaś? - odezwał się twardo Lucyfer stając nad swoją żoną.
Zmarszczyłam brwi, próbując przywołać obrazy ze swojej wizji.
- Widziałam Petera.....W przyszłości, za około pięć lat. Miała wielkie czarne skrzydła....Obok niego stała jakaś kobieta.. - Otworzyłam szeroko oczy, rozpoznając ją - To byłam ja, tyle, że znacznie starsza... - Moje dłonie odruchowo poszły do moich schowanych skrzydeł - Staliśmy tak, trzymając się za ręce  - urwałam na chwilę, porządkując swoje myśli i starając się przywołać kolejną wizję - Potem wszystko się rozmyło i byłam gdzieś w górach, przy małej drewnianej chacie. Widziałam tam dziecko...Chyba, a raczej najprawdopodobniej moje i Petera.
Alexis krzyknęła z przerażenia i wtuliła twarz w koszulę Lucyfera. On zaś stał, i ledwo panował nad sobą, co było widać po jego bardzo mocno  zaciśniętych pięściach. Oczy Szatana były złote...jak u rozwścieczonego wilka. Draco patrzył na mnie z wielkim zdumieniem i nieukrywana troską. Przez jego twarz, co chwila przelatywał wyraz wielkiego niepokoju, a nawet lekkiego strachu. Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na mojego brata, a on szybko odwrócił wzrok, unikając mojego. Przeniosłam swoje oczy na Dracona, ale ten zareagował tak samo.
I wtedy mnie oświeciło. Jeju, jak mogłam być taka głupia. Skierowałam swój wzrok przed siebie i starając się panować nad głosem, powiedziała:
- Oni nie chcą mnie, ani Petera...Oni pragną naszego dziecka. Chłopca, potężniejszego nawet od samego Boga.... - wyjakałam.

...........

-Ile to może jeszcze trwać?  - dopytywał się jeden z bliźniaków ( z moim obserwacji wynikało, że tym razem to był Mors).
Ari zniknęła jakąś godzinę temu, i od tego czasu, nikt nie pojawił się na Sali. Nie wiem dlaczego, ale od chwili, gdy dziewczyna zniknęła w korytarzu, odczuwałem wielki niepokój. Jakby działo się coś złego.
Nie wydaje ci się to podejrzane?
Przypominam ci, że jestem tobą. Odczuwamy wszystko tak samo..
Ale zastanów się chwilę… Jestem tu od ponad dwóch tygodni i w ciągu tego czasu, Lucyfer nie prosił nikogo do siebie… A teraz nagle wzywa swoją znienawidzoną siostrę, w jakiejś ważnej sprawie. Nie wydaje ci się to dziwne?
Hym… może trochę. Ale, no wiesz, ona jest w końcu najwyższym generałem, więc pewnie będzie musiała załatwić jakieś „oficerskie” sprawy.
Możliwe, że masz rację…Ale w takim razie, dlaczego czuję się zaniepokojony?
Przewrażliwienie. Tu zawsze trzeba być czujnym.

Westchnąłem głośno i położyłem się plackiem na ziemi, zasłaniając sobie jedną ręką oczy, i starając się zdrzemnąć. Niestety, utrudniały mi to podniesione głosy bliźniaków, którzy jak zwykle kłócili się o to który jest starszy. Miałem ochotę rzucić nimi o ścianę, jak to zrobiła Arianna, jednak nie potrafiłem jeszcze do końca władać magią, więc wstrzymałem się od tego działania.
Nagle do Sali wbiegł jakiś elf. Cały zdyszany podbiegł do Morsa i Vita i zaczął coś im tłumaczyć, co chwila łapiąc oddech. Twarze bliźniaków natychmiast się ożywiły. Obydwoje wstali i ruszyli biegiem przez korytarz. Podniosłem się na łokciach i spojrzałem na elfa z wielkim zainteresowaniem.
- Co im powiedziałeś? – spytałem przesuwając się w jego stronę.
Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko, ukazując mi dwa rzędy idealnie prostych i białych zębów.
- Panienka Satan, właśnie uroczyście ogłosiła, że jest gotowa do za mąż pójścia! Panicze Radwires pobiegli jej pogratulować i przy okazji rozgłosić to w całym mieście.
- Czekaj, czekaj…. Momencik. Arianna chce wyjść za mąż? – spytałem z wielkim niedowierzaniem.
Elf uśmiechnął się jeszcze szerzej i pokiwał szybko głową.
- Tak, tak, tak…. Najlepiej za jakiegoś bogatego szlachcica, albo za księcia! Panienka ma wysokie wymagania. Każdy kandydat musi spełnić szereg jej kryterium, zanim zostanie włączony do grona potencjalnych narzeczonych...
Bogatego szlachcica? Księcia? A nie wystarczyłby jej prosty chłopak, wyklęty przez świat?
Coś tu nie gra…
Zauważyłem, nie musisz dopowiadać oczywistego.
Właśnie po to siedzę w twojej głowie, aby podkreślać rzeczy oczywiste.

- Słuchasz mnie? – spytał rozdrażniony elf, wpatrując się we mnie zielonymi oczyma.
Popatrzyłem na niego i uśmiechnąłem się szeroko.
- Szczerze? Wyłączyłem się kiedy mówiłeś coś o jakichś kryteriach…A może nawet i wcześniej.
Oburzony i czerwony jak pomidor elf, wstał i bardzo głośno stukając obcasami, wyszedł z Sali, mrucząc coś pod nosem. Sądząc po wyrazie jego twarzy, były to obelgi, skierowane ku mojej skromnej osobie.
Burak
Raczej pomidor, bo buraki są różowe drogi Peterze.
Niech ci będzie.
Chwila ciszy w mojej głowie była nie do zniesienia. Jeszcze te wszystkie niepoukładane myśli o Ariannie. Po chwili, mój wewnętrzny głos, odezwał się.
I co masz zamiar z tym zrobić? Chyba tak tego nie zostawisz?
Sam nie wiem…Jeszcze parę tygodni temu bym to kompletnie zlał, po naszym pocałunku też, ale teraz…
Kochasz ją?
Sam powinieneś wiedzieć. Przecież jesteś mną.
W sumie racja. A dlatego, że jestem tobą, to wiem co robić.
Oświeć mnie.
Postaraj się spełnić kryteria i dostań się do grona potencjalnych kandydatów.
Słyszałeś co ten gbur mówił? Najlepszy będzie bogaty szlachcic, lub najlepiej książę, a nie jakaś przybłęda z ziemi.
Ty wcale nie jesteś przybłędą. I co więcej mogę ci zaświadczyć, że posiadasz tytuł szlachecki.
Niby jak?
Ano tak, że twoja matka była bardzo wysoko cenioną szlachcianką, a twój ociec był serafinem. Można powiedzieć, że jesteśmy czystej krwi szlachcicami.
Rzeczywiście….a to oznacza, że….
Możesz popędzić jak wiatr do swojej przebieralni, wziąć swoja gitarę i zacząć układać serenady dla damy swojego serca.
Wiesz, myślałem raczej o zimnym prysznicu i zmianie ubrania, ale twój pomysł też nie jest zły…
Pajac. Zacznij działać, a nie się opierniczasz.
Najpierw musze to wszystko przemyśleć.
Dobra, trać czas ja ci pomagał nie będę.
Świetnie.
Świetnie.

Powolutku wstałem i dumny z siebie ruszyłem do mojej komnaty, aby tam pomyśleć co dalej. Szkoda, że ta cała sytuacja jest taka pogmatwana…Wielka szkoda. Westchnąłem i otworzyłem na ościesz drzwi do swoje komnaty, poczym walnąłem sie na moje łóżko. Niestety po kilku minutach, niechcący oddaliłem się w cudownę kraine snu, a moją toważyszką po snach była Ari....
……..
*Szafirowa kobra - drugi sztylet z serii wężowych sztyletów. Jest nieco gorsza od Szmaragdowej żmiji pod względem poręczności, ale za to idealnie nadaje się do rzutów na bardzo dalekie odległści.


Moi kochani, oto rozdział 6. Wiem, że może wam trochę zmącić, ale proszę się nie martwić :)
Wszystko zostanie wyjaśnione w następnych rozdziałach. 
Ps.: Przepraszam was za bardzo szybkie dodawanie rozdziałow, ale od pewnego czasu mam nieustanną wene i masę pomysłów na dalszy ciąg mojej historii. Mam nadzieje, że mój rozdział spełni wasze oczekiwania i liczę na wasze komentarze. Nie muszą być koniecznie miłe, wszystko zależy od waszej decyzji i waszego zdania o moim dziele.
Pozdrawiam serdecznie i ściskam każdego czytelnika
Wiedźma z Piekła



7 komentarzy:

  1. Ona będzie miała dziecko z Peterem??????!!!!!!! O mamuniu...ale schiza. Czekam, czekam i jeszcze raz czekam, co dalej !!!!!
    Sasa

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :) Przepraszam, że tak długo nie komentowałam ale zupełnie nie mam czasu ;/ Rozdziały (bo musiałam nadrobić trzy) są świetne :) Fabuła bardzo fajnie się rozwija a wszystko jest wyśmienicie napisane :) Chciałbym dodać coś więcej ale nie mam czasu na to ;/ zostało mi jeszcze kilka bogów do odwiedzenia :)
    Czekam na nowe rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  3. jejejjejejej, to jest boskie (jeśli tak można nazwać opowiadanie o piekle). W każdym bądź razie baaardzo mi się podoba i z niecierpliwością czekam na nastęony rozdiał !

    OdpowiedzUsuń
  4. Mhm mhm... Dopiero teraz skończyłam czytać (brak czasu), ale bardzo się cieszę, że podoba Ci się mój blog. Nie dlatego, że jestem samolubna, ale dlatego, że dzięki temu trafiłam na twojego bloga, którego zresztą pokochałam od pierwszego zdania <3

    Pozdrawiam i wyczekuję na kolejne rozdziały <33

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejo, to ja:)
    Jestem pod wrażeniem , i to wielkim. Strasznie podoba mi się ten blog, i to bardz, bardzo! A ten rozdział...po prostu boski, nie licząc paru literówek.
    Pozdrawiam i wyczekuje rozdziału 7

    OdpowiedzUsuń
  6. Strasznie mi się podoba to co piszesz *-* Czekam na dalsze części a także miałabym prośbę aby była możliwa ocena bloga przyjaciółki? Nie potrafię się jakoś wysłowić..

    OdpowiedzUsuń