Początek końca
Dzień zapowiadał się dłużyć w nieskończoność. Słońce grzało niemiłosiernie, klimatyzacja w szkole wysiadła, a na dworze nie było wiatru, który mógłby schłodzić spocone twarze uczniów gimnazjum w Kalabriach. Dla Petera, każda minuta na lekcji fizyki, była długą godziną nic nie robienia. Mógł na niej spać, jeść słuchać muzyki, od czasu do czasu zmieniając tylko rękę, którą podpierał sobie głowę. Dzisiaj nie wysilał się nawet, żeby napisać temat, bo pan Wronka przez całe 45 minut opowiadał o swoich nadzwyczajnych umiejętnościach podczas II wojny światowej. Nikt zresztą nie wie, co ma to wspólnego z Prawami Dynamiki Newtona, czy określaniem Pędu ciała. Jednak było widać, że niektóre osoby ciekawi ten temat, na przykład takiego Archimedesa ( to nie przezwisko, lecz jego imię) lub Kędziorka, klasowe lidera, posyłające my czasami karcące spojrzenie do pokładających się na ławkach uczniów. Można powiedzieć, że uważał się za szkolne guru, bo w pierwszej klasie gimnazjum został mianowany najlepszym modelem roku ( sfałszowali wyniki, to pewne).
Nagle zabrzmiał upragniony przez większość osób dzwonek, i cała klasa wybiegła truchtem z klasy. Peter, ( który wybiegł, jako jeden z pierwszych uczniów) przez chwilę myślał, że zostanie brutalnie staranowany przez tłumy rozwścieczonych nastolatków, jednak czyjaś silna ręka złapała go za koszulkę i pociągnęła do męskiej łazienki. Kiedy się obrócił na jego twarzy pojawił się grymas zadowolenia.
- Mało brakowało stary, a bym musiał cię zeskrobywać z podłogi, albo jeszcze gorzej - powiedział wielki dryblas Tristan, najlepszy kumpel Petera.
- Wiesz jak to jest, jeśli, masz tylko metr siedemdziesiąt pięć wzrostu i rozmiar buta zaledwie 42- odrzekł Peter.
W rzeczywistości, Tristan nie mógł tego widzieć, bo obecnie był jednym ze szkolnych dryblasów. Był o jakieś dwadzieścia centymetrów wyższy od Petera, i pewnie o dwadzieścia kilo cięższy. W porównaniu z nim, Peter wydawał się małą niepozorną mrówką, stojącą obok wielkiego szerszenia, albo niepozornym maluchem stojącym obok wielkiego monster tracka.
Tristan uśmiechnął się szeroko odsłaniając wielkie białe zęby.
- Sorry gościu, ale podobno ja od noworodka byłem trochę większy od normy - i wybuchliśmy głośnym śmiechem.
Kiedy na korytarzu zrobiło się całkiem cicho, chłopcy wyszli z toalety i powędrowali do swoich szafek. Po drodze natknęli się na parę chilliderek w szaro zielonych strojach. Kiedy koło nich przechodzili, każda z nich wymieniła krótką uwagę na temat ubioru Petera i ciche westchnienie za Tristanem.
- Jak ty wytrzymujesz z Klarą, jeśli wokoło ciebie jest tyle innych dziewczyn, które za każdym razem jak cię widzą wzdychają na twój widok?- spytał się Peter przyjaciela.
Tristan tylko uniósł do góry ramiona i westchną:
- Nie zwracam na nie zbytnio uwagi - powiedział, po czym szybko dodał - Wszystkie z nich są takie same...Normalnie jak klony ze "Star Wars". Nie to, co Klara. A poza tym, znam tyle, co ciebie... Czyli bardzo dobrze, i ona nie jest taką plastikową lalką jak inne dziewczyny...
- Właśnie - dobiegło ich z za pleców - bo jestem Twoją siostrą, Pet. A tak na marginesie, nie mam ochoty zostać następną kopią Angeliny Jolie, jeżeli was to martwi.
Odwrócili się oboje i zobaczyli Klarę z wielkim uśmiechem na twarzy. Tristan szybko przemierzył dzielącą ich odległość, wziął ją w ramiona i zaczęli się całować. Jak zwykle, w takiej chwili, Peter odwrócił wzrok i przewrócił oczami.
- Nie wszyscy muszą wiedzieć, że ze sobą chodzicie - wyszeptał.
Obydwoje posłali mu wielkie, radosne uśmiechy. Peter nie mógł się powstrzymać, więc je odwzajemnił, pokazując przy tym swoje śnieżno-białe zęby.
Nagle zadzwonił dzwonek na lekcje i wszyscy powędrowali do klas. Klara odczepiła się od Tristana i pomachała mu na pożegnanie.
- Idziesz stary? - spytał się Petera, Tristan.
- Dogonię cię - odpowiedział mu - muszę tylko coś jeszcze zabrać.
Karol wzruszył ramionami:
- Ok. tylko się za bardzo nie guzdrz.
-Dobra, dobra - krzyknął Pet, jeszcze zanim Tristan zniknął za zakrętem szkolnego korytarza. Popatrzył jeszcze za nim przez chwilę i obrócił się w stronę swojej szafki. Chwilę pomocował się z upartym zamkiem, a gdy skończył z jego szafki wyleciała spora ilość książek, zeszytów i starych zamazanych kartek.
- Świetnie - mrukną pod nosem - tylko tyle masz mi dzisiaj do zaoferowania Boże? - Przeczesał ręką swoje białe jak śnieg włosy, powód drwin innych dzieciaków.
Podniósł z ziemi wszystkie śmieci i wrzucił je wszystkie do pobliskiego kosza. Wśród nich były mn.: Stare bilety do kina, kartkówki i rysunki nauczycieli. Wracając pozbierał wszystkie swoje rzeczy, porozrzucane po całym korytarzu i wrzucił je do szafki. Ponownie na nie zerknął i wyciągnął z nich podręcznik do matmy oraz stary ołówek z wygrawerowanym przez niego cytatem z Hamleta, Być albo nie być, oto jest pytanie..”. Peter zamknął oczy, rozkoszując się tym jakże znanym powiedzeniem, gdy nagle, czyjaś wielka łapa uderzyła w ssawkę, tuż obok jego głowy.
........
Widziała go. Patrzyła na niego, gdy rozmawiał z przyjaciółmi, kiedy podszedł do swojej szafki i wtedy, gdy jego wszystkie rzeczy rozsypały się po korytarzu. Przyglądała mu się jak przeczesuje swoje białe włosy i nawet wtedy, gdy trzymał ten swój dziwny długopis, ponownie czytając swój ulubiony cytat, zamieszczony na nim. Widziała jak podchodzi do niego ten wielki pyszałek, z równoległej, (którego skądś znała, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć skąd), jak uderza pięścią parę centymetrów od jego głowy i jak naśmiewa się z niego, szydząc z jego wyglądu, słabości i bezradności wobec niego. Chciała do niego podbiec, pomóc mu, dać nauczkę temu brutalowi, ale wiedziała, że to nie możliwe. Musiała wykonywać rozkazy, musiała się podporządkować swojemu obecnemu panu. Gdyby to zrobiła, gdyby do niego podbiegła, otrzymałaby karę, a tego za wszelką cenę chciała uniknąć. Jej pan nie lubił, jak ktoś się go nie słuchał. Jej pan karał za nieposłuszeństwo, a ona wiedziała o tym bardzo dobrze.
W tej sytuacji mogła tylko patrzeć jak chłopak kolejny raz zostaje pobity i wrzucona do szafki jak nikomu nie potrzebny śmieć. Oprawca jeszcze chwilę patrzył z uśmiechem na dokonany przez siebie czyn, po czym odwrócił na pięcie. Dziewczyna przygryzła wargi, kiedy oprawca spojrzał w jej stronę. Jego uśmiech natychmiast zmienił się w grymas pokory. Chwilę jeszcze stał i patrzył pustymi oczyma w jej stronę. Po chwili jednak klękną przed nią na prawe kolano i schylił głowę.
- Pani- rzekł - racz mi wybaczyć, że musiałaś patrzyć na te okropieństwa. Pokornie przepraszam i przyjmę karę wymierzoną przez ciebie, jako nagrodę za swe występki.
Teraz sobie przypomniała. Miał na imię E rys i służył na dworze Lucyfera, jako demon 6 klasy. Często widywała go w towarzystwie wyżej postawionych demonów. Zapewne wykupywali jego usługi albo upominali się o spłatę długów. Raz nawet widziała go na dworze swego ojca. Udawał wędrownego żebraka, a w między czasie zabawiał się z pokojówkami i kucharkami, za co ojciec kazał go wychłostać i wyrzucić z pałacu. Należała mu się kara.
- Wiesz, co grozi tym, którzy sprzeciwiają się Panu Piekieł? - Spytała się go z wyniosłością, z jaką przystało demonowi tak wysokiej klasy jak ona- Czy może, nie słyszałeś jego dekretu, w którym chyba dość jasno się wyraził, że białogłowy ma zostać nietknięty?- Wbiła w niego swoje fiołkowe oczy, czekając na jego reakcję.
E rys zagryzł mocno wargi, aż kilka kropel jego czarnej krwi skapnęło na białą posadzkę. Czuła od niego smród strachu, nie .....Ona go widziała Podniósł delikatnie głowę.
- Wiem, pani - odpowiedział jej.
Podeszła do niego powoli. Stanęła na przeciwko niego. Przez krótką chwilę się mu przyglądała, jak każdej swojej ofierze, przed wykonaniem wyroku. Powoli, ale zdecydowanie wyciągnęła rękę nad jego głowę i powoli wyszeptała:
- Ignis sit tibi fili diaboli.
Następnie dotknęła jego czoła, a z jej palców trysnęły białe promienie mocy. Demon przez chwilę stał nieruchomy, ale po chwili jego oczy stały się czerwone od nagłego przypływu bólu. Zaczął się skręcać, wić.Jego kończyny wyginały się w nienaturalne kąty a twarz stała blada jak u trupa( o ile to wogóle możliwe, w przypadku demonów) . Trwało to dość krótko, ale to wystarczyło aby wylęty upadł na posadzkę i zniknął pochłonięty przezognie piekielne.
Dziewczyna stała tak jeszcze przez z chwilę wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżał pół żywy Emrys.
- Jube anima telis infernum - wyszeptała sama do siebie i ruszyła przedkorytarzem do swojej klasy.
Nagle usłyszła cichy dzwięk dochodzący od szafek. Jakby jakiś pies skomlał, albo coś wylizywało się z ran. I wtedy przypomniała sobie o chłopcu i zbladła momentalnie.,, Co mi strzeliło do głowy? Dlaczego byłam tak nieodpowiedzialna i ślepa? " Podeszła powoli i zajrzała przez małą dziurkę. Zobaczyła go, trącego swój obolały policzek i trzymającego się za swój brzuch. Widziała jak z jego opuchniętej wargi płynie stróżka krwi. Włosy miał mokre, pewnie od temperatury jaka była w szawce. Odetchnęła z ulgi i podziękowała bogom w myślach.
Powoli odunęłą się od szawki i głośno już zapytała:
- Może ci pomóc?
.....................
Nic nie pamiętał. Jeszcze przed chwilą był bity przez Greika, a teraz siedzi w swojej, szkolnej szafce z mocno bolącą głową. Na ustach czuł smak krwi, najprawdopodobniej była to jego krew, bo nie pamiętał, kiedy zadał cios napastnikowi. Podniósł rękę, aby zidentyfikować źródło rany, ale przerwał mu przeszywający ból z prawej strony jego głowy. Zaklną pod nosem z bólu i jednocześnie ze świadomości, że znowu dał się poniżyć temu gburowi. To bardziej bolało od jakiejś głupiej rany, która do wesela się zagoi. Wiedział, że jeśli by tylko chciał, to nie on by teraz siedział w szafce z rozwaloną głową, i to nie on by teraz liczył siniaki na swoim ciele. Ta myśl, bolała bardziej, niż jakie kolwiek obelgi i zadane mu rany.
Znowu usłyszał czyjś głos.
- Ej, żyjesz tam jeszcze, kolego? Czy może mam dzwonić do kostnicy, aby po ciebie przyjechali?
I wtedy ją zobaczył. Miała wielkie, fiołkowo-fioletowe oczy, i włosy w tym samym, nieokreślonym kolorze. Pośród panującej w szafce ciemności, wydawała się aniołem, jaśniejącym jasnymi płomieniami dobroci. Gdyby nie to, że siedział zamknięty w szafce, pewnie by upadł z wrażenia.
- Albo umarłem i jestem w niebie, albo jestem idiotą i mam zwidy...- Wyszeptał pod nosem
Dziewczyna uśmiechnęła się, a Peterowi dech zaparło w piersiach. Jeszcze szerzej otworzył oczy.
- Uznam to za komplement, a teraz podaj mi kluczyki od twojej szafki. No chyba, że chcesz, aby twój kumpel cię tu znalazł.
Chłopak pokręcił przecząco głową i zaczął szperać po zakamarkach swoich kieszeń. W końcu, wygrzebał je z pod sterty różnych śmieci i przecinał je przez mały i dość wąski otwór w drzwiczkach szafki. Klucze upadły z głośnym trzaskiem na podłogę. Dziewczyna, jednym szybkim ruchem zwinęła je z posadzki i włożyła do dziurki. Zamek ustąpił natychmiastowo i Peter został oślepiony jasnym światłem dnia. Odruchowo zakrył dłonią oczy i wyszedł z szafki, wyrzucając po drodze masę papierków. Zachwiał się, ale czyjeś delikatne dłonie podtrzymały go, aby nie upadł.
- Może zaprowadzić cię do pielęgniarki?- Wyszeptała mu do ucha dziewczyna.
Teraz mógł zobaczyć ją w całej okazałości. Była lekko wysportowana, przez co szkolny mundurek opinał się na niej tu i ówdzie. Miałą bardzo zgrabne nogi, z resztą cała była bardzo zgrabna, aż za bardzo.
Pokręcił tylko głową i odsuną się od niej na bezpieczną dla niego odległość. Spojrzał na nią i westchnął.
- Nie trzeba- powiedział - i tak już bardzo dużo dla mnie zrobiłaś- uśmiechnął się do niej i ruszył przed siebie.
Jednak, kiedy ją minął, ona złapała go mocno za nadgarstek.
- Krwawisz- stwierdziła odwracając go ku sobie-, Chociaż pozwól mi sprowadzić Tristana. Może jego się bardziej posłuchasz- dotknęła dłonią jego skroni.
Peter odchylił się do tyłu, tak, że ręka nieznajomej zawisła w powietrzu. Wyrwał jej swój nadgarstek i odsunął się jeszcze dalej.
- Po pierwsze, nie potrzebuję pomocy, bo to lekkie zadrapania. Po drugie, skąd znasz Tristana?- Zapytał się jej.
Odchyliła się niespodziewanie do tyłu, czemu towarzysz cichy śmiech, po czym uderzyła się otwartą dłonią w czoło.
- No tak! Przecież się ci nie przedstawiłam- opanowała się tak szybko i niespodziewanie, jak zaczęła się śmiać- Jestem Arianna, uczennica klasy pierwszej E i znajoma Tristana.
- Znajoma to za mało powiedziane- odezwał się niezidentyfikowany przez Petera głos, dobiegający od szafek- Śmiało można powiedzieć, że to moja przyjaciółka.
Peter odwrócił się w stronę dobiegającego głosu, i ujrzał opartego niedbale o ścianę Tristana, z długą, czarną kosą w dłoni. Jego oczy były utkwione w Ariannie. Peter widział wielokrotnie ten wzrok. Głównie jego przyjaciel patrzył tak na jego siostrę, czasami patrzył nim tak na swoich rodziców, ale to zdarzało się bardzo rzadko. W tym wzroku krył się szacunek i podziw, ale tym razem skrywał się w nim coś innego, jakby ból i tęsknota. Oczy chłopaka jeszcze nigdy nie pokazywały tylu uczuć, a zarazem tylu nie skrywały. Peter spojrzał jeszcze raz na kosę i przyjaciela, a żeby rozładować panujące między nimi nieprzyjemne napięcie, rzekł:
- Stary, po ci ta kosa?- Zapytał się go- Na Halloween to jeszcze za wcześnie...
Oczy Troskania do tej chwili czarne i nieruchome odwróciły się w stronę Petera, zmieniając tym samym barwę na błękitną. Chłopak uśmiechnął się:
- Pytasz się o to?- Odpowiedział Tristan jednocześnie machając wielkim narzędziem- To jest rekwizyt na przedstawienie przygotowywane przez klasy pierwsze i moją klasę.... Swoją drogą, powinieneś o tym wiedzieć, jako że nauczycielem organizującym ten cały cyrk jest twoja mama.
Peter podrapał się po głowie, ukazując ty samy swoją ranę i cieknącą z niej stróżkę krwi. Oczy Tristan zwęziły się. Szybkim susem pokonał dzielący ich dystans i pochylił głowę nad raną kolegi, po czym puknął go w czoło, a sam złapał się za głowę.
- I co ja powiem twojej siostrze, co? Czemu nie poszedłeś jeszcze do pielęgniarki?
- To akurat moja wina- odezwała się siedząca do tej pory cicha, Arianna - zagadałam go i przez to jeszcze się tam nie udał. Przepraszam stokrotnie za moją bezmyślność.
Tristan drgnął lekko, ale szybko się opanował.
- W takim wypadku teraz ja się nim zajmę, a ty możesz już wracać na lekcje - powiedział Tristan, i szybko dodał łapiąc jednocześnie swojego przyjaciela pod ramię - Dzięki za pomoc.
- Nie ma, za co - odpowiedziała mu Arianna machając im na pożegnanie.
Kiedy znikła im z oczu Peter powiedział do Tristana:
- Jest świetna, tylko za dużo mówi, i te jej oczy.... Jakby umiała zaglądać do duszy człowieka i wertować ją jak książkę..
- Uwierz mi - wyszeptał Tristan - to nie jest w niej najgorsze.
Resztę drogi do pielęgniarki przemilczeli.
Witam.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie zapowiada się fantastycznie.
Z niecierpliwością czekam na dalszą część.
Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści.
Wygląda na świetne, ciekawe opowiadanie, a do tego dobrze piszesz. Co prawda zdarzyło Ci się parę błędów, ale jak mniemam jest to kwestia przeoczenia przy poprawieniu rozdziału :) Swoją drogą, gdzie toczy się akcja? Tylko w Polsce mamy gimnazja :P
OdpowiedzUsuńhttp://theeyeofnothing.blogspot.com/