Rozdział 2 Ariannna

Po południu wiał lekki wiatr. Słońce nadal grzało niemiłosiernie jak rano, wyciągając z ziemi ostatnie krople wilgoci. Po chodnikach chodzili bardzo skąpą ubrani ludzie, ciesząc się tą letnią pogodą. ,,Okropne. Gdyby byli mieszkańcami piekła, już dawno zabawialiby się w burdelach, bez szansy na ucieczkę” pomyślałam, skręcając w kolejną ulicę. Tam, cieniu wielkich drzew leżały rozleniwione zwierzęta, szukające odrobinę chłodu. Od czasu do czasu, jakieś małe, nieokrzesane dzieci rzucały w nie kamieniami, próbując zmusić ich do zabawy. Ten widok napawał mnie lekkim obrzydzeniem. W piekle za taką zniewagę, te dzieciaki zostałyby pożarte przez cerbery, albo skazane na pracę w kopalni dusz. Na samą myśl o tym uśmiech pojawił się na mojej twarzy. ,,Może dałoby się to załatwić małym trikiem?” Zatrzymałam się, wyciągając jednocześnie przed siebie dłoń.
- Ventus! – Spod moich palców wyleciały małe iskierki.
Nagle zerwał się silny i zimny wicher, mknący w stronę małoletnich prześladowców. Porwał ich z ziemi i poniósł gdzieś daleko za miasto. Dumna ze swego dzieła podeszłam do starego psa kulącego się pod korzeniem starego dębu, i pogłaskałam go za uchem. Ten natomiast odpowiedział mi radosnym szczeknięciem. Posłałam mu czuły uśmiech i poszłam dalej.
  Chwilę później nie wiadomo skąd spadł orzeźwiający deszcz i nagle wszystkie ulice stały się całkowicie puste.
- Nareszcie – szepnęłam.
 Chłodne krople wody obmywały mi z brudu twarz chłodząc ją jednocześnie. Rozwiązałam skrępowane gumką, całe mokre włosy, które opadły bezwładnie na moją, przemoczoną koszulę od mundurku szkolnego. Pochyliłam się i zdjęłam z nóg przesiąknięte wodą rajstopy i baleriny. I właśnie w takich warunkach mój mózg zaczął intensywnie pracować. Myślami wróciłam do dzisiejszych wydarzeń i z przerażeniem uświadomiłam sobie, co się dzisiaj wydarzyło. Dzień zapowiadał się znakomicie. Był piękny, słoneczny, i miał być dniem mojego tryumfu. Miałam tylko jedną, łatwą misję do spełnienia: zaciągnąć pewnego potępionego do piekieł. Bułka z masłem. Znałam jego imię, nazwisko, miejsce pobytu, adres szkoły i życiorys, imiona rodziny, ogólnie rzecz biorąc, znałam go na wylot. Niestety, ja wszystko spieprzyłam, tajny agent pana piekieł prawie się ujawnił, i jeszcze w dodatku nie usunęłam przypadkowego obserwatora całej tej sytuacji. Z tego cudownego dnia zrobił się istny koszmar.  Jeszcze w dodatku nie zdałam swojego dziennego raportu, a dzisiaj mam jeszcze kolację z rodzicami, no i oczywiście mam lekcje w tej ziemskiej szkole dla bezmózgich bałwanów. Do kompletnej katastrofy brakuje mi tylko zastępów niebieski z Michałem Archaniołem na czele, celującego swoim ognistym mieczem, w  moją stronę.
Westchnęłam i zamknęłam oczy mamrocząc zaklęcie teleportacji. Kiedy je otworzyłam byłam już w środku wielkiego salonu o czerwonych ścianach, dokładnie obok dużego, czerwonego fotela i regału z książkami. Otaczała mnie cudowna mieszanina zapachu bezpieczeństwa, wolności i ciepła domowego oraz sałatki z tuńczyka. Zrzuciłam swoją ukochaną torbę z Reeboka na ziemię i krzyknęłam głośno:
- Jestem już!
Nagle zza wielkiej szafy, stojącej nieopodal rozpalonego kominka  wyskoczył  wielki, smoko podobny zwierzak o wielkich, skośnych niebieskich oczach i dużym, cały czas śliniącym się pysku. Staną naprzeciwko mnie  i zamerdał swoim brązowym, kolczastym ogonkiem.  Uśmiechnęłam się do lekko i pogłaskała małego pieszczocha za uchem za uchem. Maluszek odkręcił się na plecy i zaczął głośno mruczeć.  Westchnęła i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Nagle, czyjaś dłoń spoczęła na  moim ramieniu i po chwili odezwał się niezwykle melodyjny i miły dla ucha głos:
- Powinnaś sprzątać po sobie moja droga, bo twój brat nie toleruje bałaganiarstwa, a ja chyba cię nie wychowałam na brudasa bez manier
Powoli i ociężale wstałam, odwróciła się i spojrzałam nianię Suelę opierając jednocześnie dłonie na biodrach. Mały pieszczoch szybko podkulił swój ogonek i w błyskawicznym tempie wyleciał z salonu. Posłałam jej swój najsłodszy uśmiech i z udawaną pokorą powiedziała:
- Racz mi wybaczyć, i przyjąć moje najszczersze przeprosiny, o wielka nianiu - przyłożyłam rękę do piersi w geście wielkiego szacunku  i skłoniłam się nisko, jak w wojsku.
Suela tylko machnęła ręką, ale było widać, że ten teatrzyk ją rozbawił. Naciągnęła na ramiona swój jedwabny, złoty szal i rzekła:
- Mamy tylko dwie godziny na zrobienie obiadu pani, a ty musisz jeszcze zdać raport. Jak mniemam jeszcze tego nie zrobiłaś - puściła swojej wychowance oko i wyszła z pokoju.
Westchnęłam  głośno jak dziecko, któremu odmówiono cukierka, i powolnym, leniwym krokiem udałam się do kuchni. Szybko założyłam swój roboczy fartuch oraz umyłam porządnie moje brudne od kredek i pasteli dłonie. Na samym początku znalazłam potrzebne jej przepisy kucharskie, bo bez nich ani rusz, a następnie włączyłam piekarnik i zabrałam się do gotowania. Z całymi przygotowaniami uwinęłam się dość szybko, a w między czasie zdążyłam jeszcze nakryć do stołu i przebrać się w jakieś czyste oraz w miarę schludne ciuchy. Na sam koniec i do pełnego szczęścia,    został mi już tylko ten piekielnie nudny raport. Spojrzałam na swój zegarek.  Za pięć w pół do ósmej, mam  tylko 20 minut. To zdecydowanie za mało, ale musi mi wystarczyć. Usiadłam na kamiennym, kuchennym blacie, wyciągnęłam starą, pogniecioną kartkę i powoli wypisujący się długopis, i zaczęłam tworzyć niezłą komedię. Po długich próbach, wreszcie udało mi się napisać całkiem składną wypowiedź.
Drogi, panie mój……bla, bla, bla…Więzień dostarczony.. Sąd odbędzie się w tym tygodniu na Sali Strażników…. Bla, bla….Żadnych świadków i śladów na miejscu zbrodni…bla …. Znalazłam chłopaka… dostarczony za kilka dni… bla, bla, bla Po dokładnej analizie przestępstw kara będzie dość lekka, no chyba, że coś na to poradzimy… Moje uszanowanie… Z wyrazami szacunku… bla, bla, bla…. Arianna Brimwoory… i inni z tajnego batalionu… bla, bla ….Ps. Potrzebuję nowej broni
Ps.2 Chcę podwyżkę
Ps.3 Nienawidzę cię
Z wielką dumą spojrzałam na swój raport. Z dumą stwierdziłam, że jest o niebo lepszy, niż mój ostatni, i przedostatni i tak dalej. Ogólnie rzecz biorąc, ten raport jest najlepszy, jaki w swoim dość długim życiu napisałam, oczywiście nie liczą czwartego post skryptu. Przeczytałam go jeszcze kilka razy, po czym przystawiłam dwa palce do ust i gwizdnęłam głośno. Chwilę później, zjawił się przed nią czarny, piekielny lokaj. Skłonił się  nisko, dając znak gotowości.  Podała mu list i władczym tonem rzekłam:
- Zanieś ten list do rady, i lepiej dopilnuj, aby jak najprędzej trafił na biurko Lucyfera. No chyba, że chcesz znowu stracić swoją kolekcje dusz.
Sługa pobladł, ale szybko się opanował i jeszcze raz oddał pokłon. Chwilę później rozpłynął się  gdzieś w ciemnościach domu rodziny Brimwoory. Jego zniknięciu towarzyszył długi dzwonek, oznajmiający przybycie zapowiedzianych gości. Z nerwów i przejęci zacisnęłam mocno wargi. Zeskoczyłam z blatu i poprawiła się szybko, doprowadzając się tym samym do stanu w miarę przyzwoitego. Podeszłam do drzwi i otworzyła je.
- Witam serdecznie w moich skromnych progach – powiedziała z wymuszonym uśmiechem.
Wpuściłam swojego ojca i matkę do domu, a spoglądając ponownie na drzwi stanęłam jak wryta.  Momentalnie spochmurniała, i starając się nie warczeć dodała cedząc przez zęby:
- Co on do jasnej cholery tutaj robi?!
Dokładnie dwa metry ode mnie, oparty niedbale o filary podtrzymujące sufit nad gankiem, stał mój znienawidzony starszy brat, Lucyfer.
-Minął szmat czasu, siostrzyczko – rzekł, wykrzywiając usta w grymasie, który miał być chyba uśmiechem – stęskniłaś się za mną?
........
Znowu czuję przeszywający ból w klatce piersiowej. Z moich ust wydobywa się cichy jęk. Wyciągam ze spodni wymiętoloną kartkę i zapisuję na niej kolejną godzinę, jak mi kazała pielęgniarka. Jest w pół do dziewiątej. Ostatni wpis był dziesięć minut temu, a jeszcze dalszy prawie pół godziny temu. Boli coraz częściej, i z każdym razem coraz mocniej. To trochę męczące.
Siadam na łóżku, zrzucając jednocześnie parę podręczników oraz kilka papierków po cukierkach. Prawą ręką sięgam po mojego ukochanego Samsunga. Wpisuję hasło i szybko otwieram galerię. Przerzucam palcem zdjęcia, aż w końcu natrafiam na mój cel. To ona, ta dziewczyna, która wyciągnęła mnie z szafki. Arianna.
Wpatruje się w nie i je oceniam. Długie, fioletowe włosy, oczy w nietypowym kolorze (pewnie nosi soczewki), delikatna, biała jak śnieg skóra, no i jej czerwone usta. Westchnąłem z zachwytu. ,,Dla takiej dziewczyny poszedłbym nawet do piekła" powiedziałem sobie w myślach i zamknąłem oczy.
Odmawiam.
Natychmiast otworzyłem oczy i rozejrzałem się po moim pokoju. Byłem sam, zresztą jak zwykle. Dla pewności wstałem z łóżka i zajrzałem do szafy, pod łóżko oraz za biurko. Z czystej ciekawości wyjrzałem też przez ono, ale zobaczyłem tam tylko pustą ulicę, i jakiegoś faceta stojącego na przystanku. Dziwne, ale wydawało mi się, że on na mnie patrzy. Jednak szybko odepchnąłem od siebie tę myśl i wróciłem na swoje leże. Przetarłem oczy i znów położyłem się.
,,Pewnie to ze zmęczenia" mówiłem sobie. ,, No chyba, że jestem wariatem, albo jakimś dziwolągiem i mam halucynacje" uśmiechnąłem się pod nosem.
Wariatem na pewno nie jesteś, ale co do dziwoląga bym się zastanowiła.
Znowu ten głos. Usiadłem natychmiast i zacząłem się nerwowo rozglądać. Nikogo nie zobaczyłem. W pokoju byłem tylko ja, mój komputer i stara gitara. ,, Kurde, w końcu zwariowałem'' mówiłem do siebie. Chwila moment... A może to moja wyobraźnia płata mi znowu figle? Tak, to na pewno ona...
Jeśli nie chcesz być uważany za idiotę, to lepiej idź do łazienki, zdejmij koszulkę, a to, co tam zobaczysz zachowaj tylko dla siebie.
,,Zwariowałem, jestem świrem'' powtarzałem sobie w myślach. Moje sumienie, albo raczej moja wyobraźnia karze mi iść do łazienki. To jest w stu procentach chore. Jednak moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa i same zaniosły mnie przed lustro. Najpierw powoli podwinąłem koszulkę, ale nic nie zobaczyłem. ,, Zbzikowałem, ale chcę być pewny". Zdjąłem swoje ubranie i rzuciłem je na ziemię. Moim oczom ukazała się czerwona plama z czarnymi konturami. Przyjrzałem jej się dokładnie. To były dwa skrzydła, jedno czarne, drugie białe. Były ze sobą splecione czarnymi łańcuchami. Na samym środku był bogato zdobiony miecz. Pod nim był jakiś krąg, a w nim napis po łacinie ,,Magistro fit infernum et caelum". Dotknąłem go delikatnie i poczułem mocny, rozrywający ból. W tej samej chwili, przed oczami stanął mi obraz Arianny w długiej, czarnej, wieczorowej sukni z okrągłym dekoltem i z czarnymi jak smoła, złożonymi skrzydłami. Otworzyłem szeroko usta, a gdy przyłapałem się na patrzeniu w jej biust, zarumieniłem się ze wstydu. Ona zaś, tylko się do mnie uśmiechnęła, po czym powoli podeszła do mnie i położyła dłoń na moim sercu. Spojrzała mi w oczy i cichutko wyszeptała:
- A jednak to ty - po tych słowach delikatnie musnęła moje wargi swoim ustami, zostawiając na nich delikatny smak truskawki. Zamknąłem oczy, delektując się jej smakiem, a gdy je otworzyłem znowu stałem w przed lustrem, a znamię piekło mnie nie miłosiernie. Oblizałem swoje wargi, i stwierdziłem, że nadal czuję ten smak. Jej smak.
- Cholera - powiedziałem głośno i ubrałem się.
Po chwili usłyszałem głośny głos mojej mamy dobiegający z  naszej kuchni.
- Młody człowieku, jeżeli zaraz nie zejdziesz na kolację to osobiście zadbam o to, abyś następny tydzień głodował w samotności!
- Ach - westchnąłem z żalu, przypomniawszy sobie, co przed chwilą przeżyłem, ale posłusznie wpełzłem do kuchni starając się wyglądać całkowicie normalnie.
Tam, w tej cudownej świątyni smaku, oparta niedbale o blat kuchenny, czekała na mnie moja mama, Frozy. Jak zwykle była pogodna, a na twarzy miała serdeczny uśmiech? Obok niej leżała już w połowie zaczęta pizza hawajska, z pobliskiej, przydrożnej knajpki.
- No, mój prawie dorosły łobuzie - rzekła żartobliwie - opowiedz mi o tym kimś, kto tak cię dzisiaj poturbował, aby mogła złoić mu tyłek tak, że go rodzona mamuśka nie pozna.
Usiadłem na krześle i z pełną buzią zacząłem jej opowiadać o wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło, oczywiści omijając te najbardziej drastyczne i krwawe szczegóły. Kiedy z tryumfem na twarzy wypowiedziałem słowa ,, koniec opowieści", spojrzałem na swoją mamę z łobuzerskim uśmiechem. Ona jednak z kamienną twarzą i otwartymi ustami patrzyła gdzieś w dal przed siebie. Pomachałem jej przed twarzą ręką i po chwili Frozy się otrząsnęła. Popatrzyła na mnie twardym i pustym wzrokiem, po czym wyszła z pokoju nic nie mówiąc.
Wróciła kilka minut później ze starym pudełkiem w dłoniach. Położyła je na stole i usiadła na przeciwko mnie. Na dosłownie sekundę skryła twarz w dłoniach, jakby chciała coś ukryć. Chwilę siedziała bez ruchu, ale już po chwili przeczesała swoje blond włosy i westchnęła głośno, i rzekła do mnie powoli i z nieukrywanym trudem:
- Synu mój - zaczęła - już czas abym ci powiedziała całą prawdę o tobie -  tu zrobiła długą pałzę - Najpierw rzecz, którą powinnam ci powiedzieć już bardzo dawno temu.
Zmarszczyłem brwi i wbiłem w nią swoje zielone oczy. To napięcie i cisza między nami były niebywale uciążliwe i przytłaczjące. Frozy delikatnie dotknęła mojego policzka, a z jej błękitnych oczu popłynęły łzy. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła to cicho wyszeptała:
-Ja... Nie jestem twoją matką.... Jest nią, a raczej była Admirabilis Diabolus, demonica. Twoim ojcem był anioł, o imieniu Hazajel. Oboje zginęli...
 Nie dosłyszłem do końca, ponieważ zabrakło mi powietrza w płucach, i po chwili leżałem już nieprzytomny z szoku na ziemi.Przed oczami widziałem cudowne białe światło.....
                           


                                                                    ..................

To stało się tak nagle. Chwilę przed tym, rozmawiałam z rodzicami, przy wykwintnej kolacji, a teraz mam mrok przed oczami i tylko to. Napiera na mnie, dusząc mnie, przygniatając swoim ciężarem. Nie mogę się ruszyć, nie mogę nic powiedzieć, brak mi tchu.  Ostatni raz staram się złapać, choć trochę powietrza w płuca. Udało się. Łapczywie je chłonę, byle starczyło mi na dłużej. Oby mi starczyło. Jestem coraz słabsza, ciemność mnie pochłania. Nic nie mogę zrobić. Jedyne, co mi pozostało, to się jej oddać, zostać pożartą. Zamykam oczy i spadam, w dół i w dół.
I nagle widzę światło. Razi mnie, a ja odruchowo zamykam oczy. Ból znika, mrok mnie opuszcza,    ja staję się nagle szczęśliwa. Czuję lekki powiew życia, zesłany mi przez radosnego Zefira. Otwieram oczy. Jestem w pokoju o białych ścianach. Oprócz mnie, nie ma tam niczego. Spoglądam na siebie i widzę zupełnie inną osobę. Mam na sobie zwiewną, białą szatę i delikatne sandałki. Włosy opadają mi kaskadą na ramiona, zwijając się przy tym w niesforne loczki. Spoglądam na swoje dłonie i ramiona. Żadnych śladów blizn, zadrapań  i oparzeń po runach. Moje ciało jest czyste i takie delikatne, jak pióro łabędzia. Dotykam swoich  pleców w poszukiwaniu skrzydeł. Są tam. Macham nimi, najpierw powoli, a później coraz szybciej i szybciej, aż w końcu unoszę się nad ziemię. Cudowne uczucie. Takie znane i przyjemne. Uśmiecham się mimowolnie dając się ponieść emocjom. Podfruwam jeszcze trochę wyżej, po czym ląduję. Jestem szczęśliwa tak, że aż łzy mi spływają po policzkach.
 Nagle, tuż powietrze zaczyna się zmieniać, formując czyjąś sylwetkę. Po chwili widzę chłopaka, tego samego, którego wyciągnęłam dzisiaj ze szkolnej szafki. Cały jest mokry, wręcz przypomina namoczoną w wodzie gąbkę. Spoglądam niżej i zdumiona otwieram usta. Na jego piersi widzę znak, dwa skrzydła, białe i czarne, przekute do siebie żelaznymi łańcuchami i przebite świetlistym mieczem Michała anioła mieczem. I nagle przypominam sobie lekcje run. To jest symbol wyklętego. Pół demona, pół anioła.  Wyrzutka i jednocześnie wybrańca,    najpotężniejszej osoby, jaka istnieje.
Popatrzyłam w jego oczy, które właśnie w tej chwili zmieniły kolor. Nie były to już zielone oczy człowieka, którego niedawno poznała. Teraz były granatowymi oczami demona.
Uśmiechnęłam się do niego i powoli, jak do dziecka, rzekłam
- A jednak, to ty.
Moje nogi same mnie do niego zaniosły. Kiedy stanęłam z nim twarzą w twarz, lekko się nachyliłam i pocałowałam go. Tym samym przypieczętowałam jego los. Chwilę później znowu byłam sama. Opadłam bezwładnie na podłogę, łapiąc przy tym kurczowo powietrze. Znowu to samo. Przechodząc znowu do swojego ciała zemdlałam z bólu.
Obudziłam się leżąc bezwładnie na czerwonym dywanie w moim salonie, z ogromnym bólem głowy. Ze wszystkich stron otaczali mnie moi bliscy. Po chwili zorientowałam się, że wszyscy rzucają na mnie zaklęcia uzdrawiające, łącznie z Lucyferem. Chciałam im powiedzieć, że już po wszystkim, ale zamiast tego z moich ust wydobył się tylko dźwięk przypominający jęki konającego zwierzęcia. Natychmiast wszystkie twarze zwróciły się w moim kierunku i moja rodzina odetchnęła z ulgą. Kiedy znowu chciałam coś powiedzieć, usłyszałam głos swojej matki:
- Nic nie mów kochanie, nie trać na razie energii. Będzie ci bardziej potrzebna później- była taka spokojna i radosna, jakbym wróciła od Hadesa z popołudniowej herbatki - Miałaś widzenie moja droga. To rzadki talent, dziedziczony w naszej rodzinie od zarania dziejów z matki na córkę.
Spojrzałam na nią niepewnie a ona tylko się uśmiechnęła. Jak na byłą panią piekła, był to cudowny i kojący ból uśmiech. Po chwili, zamiast niej odezwał się Lucyfer, kontynuując:
- Ten dar służy do odnajdywania rzeczy zagubionych lub porzuconych. Objawienia stawiają cię na granicy piekła i nieba, abyś mogła znaleźć coś, co cię woła do siebie. Przez ciemną otchłań trafiasz do pokoju przesłuchań - tu wziął głęboki wdech, a jego oczy zrobiły się krwisto czerwone - i zamieniasz się w wyrocznię. Zaznając niewyobrażalnego szczęścia, nieodpowiedniego twojej rasie demona, odnajdujesz to coś, lub kogoś i pocałunkiem związujesz jego przeznaczenie ze swoim. Później już ta rzecz będzie się za tobą pałętać do końca życie, i tak dale- zrobił teatralny ukłon, a jego oczy znowu stały się szare - rozumiesz moja droga wszystko, czy mam znowu powtórzyć?
Pomachałam przecząco głową i uniosłam się na łokciach. Nagle, coś wielkiego i mokrego przejechało po mojej twarzy, a towarzyszyło temu głośne i radosne wycie. Odruchowo sięgnęłam w bok i pogłaskałam po pysku mojego małego pieszczocha, na co on odpowiedział głośnym mruczeniem.
- Powinnaś nauczyć swojego nekinga dobrych manier - tym razem mówił do mnie mój ojciec, ukazując mi jednocześnie swojego białego węża - Pamiętaj, że te stwory są związane z nami krwią. Będą wszędzie tam gdzie ich pan. Nie chcesz chyba, żeby narobił ci wstydu?
Spiorunowałam go spojrzeniem, a mój maluch warknął. Na to naking Shinirga ( tak się nazywa mój ojciec) rozłożył swój biały kołnierz ( ogólnie rzecz biorąc, naklingiem mojego ojca jest biała, a raczej srebrzysta kobra królewska, skrzyżowana z wężem boa) i syknął w obronie swojego pana.
- Spokojnie moja infantet.Mitescere * - powiedział i wąż schował się ponownie do  długiego płaszcza swojego pana.
Ciszę, jaka zapanowała po tym zdarzeniu, przerwał głośny, gardłowy śmiech Lucyfera. Wszystkie oczy zwróciły się na niego. Po chwili, znowu przybrał swoją poważną maskę mówcy.
- A teraz, siostro - powiedział podkreślając każde słowo - opowiedz nam proszę o swoi  widzeniu.
Pokiwałam głową i z trudem opowiedziałam o przebiegu zdarzeń. Co kilka chwil robiłam krótkie płazy, aby nabrać powietrza, a moja rodzina machała głowami w geście zrozumienia. Kiedy skończyłam opowiadać spojrzałam na swoich bliskich. Zobaczyłam na jego twarzy przerażenie, po raz  pierwszy od czasu jego decyzji pozostania panem piekła. Jego oczy ponownie zmieniły barwę. Tym razem były żółte, jak u wilka, przesączone bólem i chęcią pożarcia jakiegoś niewinnego istnienia.
Ryknął. Złapał się kurczowo za głowę jednocześnie krzycząc. Po chwili, chwycił stojący niedaleko od niego wazon i roztrzaskał go o ścianę. To samo zrobił z drogocennym posągiem z chińskiej dynastii Chin, i porcelanową lalką, przedstawiającą Nemezis. Dysząc i charcząc głośno wskazał na mnie palcem i sycząc niebezpiecznie, rzekł:
- Znajdź mi go. On musi być nasz! Nie spieprz tego, bo inaczej nie tylko mnie będziesz miała na sumieniu, ale i całą zgraję tych białych świętoszków z ty sukinsynem Michałem na czele! - Następnie wskazał na Shinirga.
- Ty! Miałeś się pozbyć tego dzieciaka!
Mój ociec skulił się pod wpływem strachu
- Proszę cię..Nn-iiee zabijaj mnie - łkał.
Lucyfer tylko się uśmiechnął. Podszedł do niego i chwycił go za brodę.
- Śmierć jest nagrodą. Dla ciebie mam specjalną niespodziankę, a że jesteś moim ojcem...Nie zasłużyłeś na śmierć.
Po tych słowach wycelował w niego magiczną kulą ognia, przypalając go całego. Z ust mojej matki wydobył się  cichy jęk rozpaczy. Kiedy mój brat skończył, Shinigrga był w opłakanym stanie, ale żył.
- Nie zawiedź mnie siostro - rzekł spokojnie pan piekła - bo spotka cię to samo.
Z kamienną twarzą podszedł do mnie i chwycił mnie pod brodę.
- Wezwij najlepszych łowców piekła. Czas się ostro zabawić z niebem  - i zniknął, pozostawiając mnie z płaczącą matką w moich ramionach.


.................
Cześć wszystkim czytelnikom! Wiem, że mój tekst nie jest za dobry, a do ideału jest mu jeszcze bardzo daleko, ale mam nadzieję, że wam się spodoba! Myślałam nad nim dość długo, ale myślę że przy wielkich oporach uda wam się go rzeczytać.
Pozdrawiam
Admin






2 komentarze:

  1. [ No to moje słońce, od teraz piszemy w pierwszych osobach, jak rozumiem. Ja jestem Peterem, a ty Arinną ?]
    Will

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne to było. Nie pamiętam kiedy ostatnio trafiłem na coś ciekawego o demonach, co byłoby przemyślane i nie nużyło mało ciekawymi bohaterami :) Zwierzątko Arianny było chyba najlepsze.

    http://theeyeofnothing.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń