Rozdział 3

 ,,Czasami, prawda boli bardziej niż najgorsze kłamstwo"
Anonim

Obudziło mnie światło. Białe, jak skrzydła anioła i takie kojące. ,,Umarłem". Nie, mogą ruszać nogami. Zamrugałem, wyostrzając sobie obraz znajdujący się nade mną. Nade mną wisiała ogromna lampa święcąca mi prosto w oczy. Odetchnąłem z ulgą.,, Jednak żyję ". Oparłem się na łokciach i rozejrzałem się wokoło. Byłem w ciasnym pokoju szpitalnym. Oprócz mojego niewygodnego łóżka stała tam jeszcze mała szafka z dębowego drewna, oraz wielki niebieski fotel, na którym spokojnie spała sobie Frozy. Spoglądając w jej bladą twarz, do mojej głowy zaczęły napływać wspomnienia z przed wypadku. Zamknąłem oczy skupiając się na nich.
-Ja... Nie jestem twoją matką.... Jest nią, a raczej była Admirabilis Diabolus, demonica. Twoim ojcem był anioł, o imieniu Hazajel. Oboje zginęli... Obraz mi się urwał.
Nagle zakręciło mi się w głowie i upadłem bezwładnie na swoją poduszki.Czyjaś ciepła dłoń dotknęła mojego policzka gładząc go. Otworzyłem oczy i zobaczyłem moją matkę, Froz.  Miała opuchnięte oczy i czerwony nos. Co chwila podnosiła do twarzy chusteczkę i ocierała łzy. Nigdy nie widziałem jej w takim żałosnym stanie. Tak jakby, ta silna i zawsze uśmiechnięta kobieta, która wychowywała mnie od małego, poszybowała z wiatrem, a na jej miejsce przyszła nędzna kopia.
- Jak się czujesz, mały rozbójniku? - spytała się mnie, po czym zdjęła rękę z mojego policzka, i położyła ją na mojej dłoni - Minęły trzy dni od twojego omdlenia. Lekarze dawali ci małe szanse.
Spiorunowałem ją wzrokiem i odwróciłem twarz w drugą stronę. Byłem wściekły na nią o na cały świat. Miałem ochotę schować się pod łóżko i zostać tam aż do śmierci.
Frozy westchnęła głośno.
- Masz prawo mnie nienawidzić. Rozumiem cię, ale ty musisz zrozumieć mnie. Nie łatwo jest powiedzieć dziecku, które zna się od zawsze, które karmiłaś własną piersią i patrzyłaś na nie w każdej chwili własnego życia, że jego rodzicami są...
- Istoty, które nie istnieją - wycedziłem odwracając się w jej stronę - To chciałaś powiedzieć? Że niby na prawdę jestem odmieńcem, jakimś dziwadłem, któremu zaraz wyrosnął jakieś rogi lub skrzydła! Że niby, czym jestem do jasnej cholery?! Jakimś potworem z filmów i książek? To chciałaś mi POWIEDZIEĆ!!!!
Przesadziłem. Frozy schowała twarz w dłoniach i zaczęła głośno szlochać. Jej łzy leciały tak, jak wodospad Niagara, a oczy zrobiły się jeszcze bardziej czerwone i napuchnięte. Teraz przypominała małe dziecko, które uderzyło się mocno w głowę i nie mogła zatrzymać własnego płaczu. Zrobiło mi się jej trochę żal. Chciałem ją przeprosić, ale moja przeklęta duma mi na to nie pozwoliła. Po prostu gapiłem się na nią, dopóki nie otarła łez i nie zaczęła do mnie mówić, głosem spokojnym i pełnym smutku.
- Opowiem ci pewną starą historię, a raczej legendę, jak nazywają ją niektórzy starsi i uczeni w prawie piekła. Lepiej zamknij oczy, to sobie ją lepiej wyobrazisz.
Dawno temu, na ziemi odbyła się wielka bitwa, między niebem i piekłem. Obydwie strony poniosły olbrzymie straty, lecz w końcu to niebo wygrało tą walkę posługując się najstraszliwszą, istniejącą bronią: Wyklętym, pół demonem, pół aniołem, który w rezultacie przeszedł na stronę dobra i stał się najpotężniejszą istotą, przewyższającą swoją mocą nawet samego stwórcę i pana piekieł. Bóg zesłał diabła na wieczność w głąb ziemi, aby tam odpokutował za swoje winy. Jednak pozostał jeszcze sprawa wyklętego. W końcu, po wielu latach rozważań, Archanioł Michał zabił biedaka, a jego szczątki porozrzucał po całej ziemi.
Nic by z tej legendy nie było, gdyby nie dwie, zakochane w sobie do szaleństwa istoty: Admirabilis Diabolus i Archanioł Hazajel. Ich miłość zaczęła się od pola bitwy. Twoja matka została ranna, a dobroduszny Hazajel zaopiekował się nią. Nie minęło dużo czasu, a oboje zapłonęli do siebie rządzą pożądania i ogniem miłości. Spotykali się na ziemi i tam, w ukrytej jaskini przypieczętowywali swoją miłość. Dwa lata, od tej pamiętnej chwili pojawiłeś się ty, nowy wyklęty i owoc ich wieloletnich starań. Twoi rodzice nie posiadali się ze szczęścia. Kochali cię od pierwszych sekund twojego życia.
Niestety, twoje istnienie nie mogło wyjść na jaw. Nie było dla ciebie miejsca a ni w niebie, ani w piekle, ponieważ różniłeś od obu tych gatunków istot. Z jednej strony miałeś włosy swojej matki: białe jak śnieg, ale twoje cera była biała, co automatycznie spokrewniało cię z aniołami. Twoi rodzice bardzo się tym zmartwili, więc postanowili obmyślić plan wydostania cię na ziemię. Jednak, że w dniu, w którym miała się odbyć owa akcja, pojmali twego ojca i pod zarzutem zdrady, ścieli go. Twoja matka zostawiła cię pod drzwiami jakiejś kobiety, abyś mógł żyć, a sama rzuciła się w głąb Styksu. Jej ciało zostało znalezione i oddane Lucyferowi. Ciebie zaś dalej ukrywała przypadkowa demonica, jednak do czasu, gdy zaczęto na ciebie polować. Walczyła o ciebie, do ostatniej kropli krwi. Zginęła z ręki Shinirga, ojca Lucyfera, ale udało jej się oddać cię mnie - Frozy zrobiła na chwilę zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, krzyknąłem głośno z przerażenia i obrzydzenia jednocześnie.
Nic tam nie było. Zamiast pięknych, blado-niebieskich oczu kobiety, były tam puste oczodoły. Zrzygałem się obok łóżka. To  było ohydne. Gdy ponownie na nią spojrzałem, była znowu normalna. Wpatrywała się we mnie z kamienną twarzą. Po dłuższej chwili milczenia, odezwała się do mnie:
- Ja jestem zmiennokształtną, demonem klasy D. Uratowałam cię z piekła ponad 1500 lat temu, abyś mógł normalnie żyć, z dala od wszelkich wojen nadludzkich istot.
Zatkało mnie zupełnie. Patrzyłem na nią jak jakiś cymbał próbując to wszystko sobie poukładać. Tę krótką chwilę zadumy przerwało mi wejście doktora do mojej samotni. Był starym, ale miło wyglądający facetem z kupą papierów w rękach. Na nosie miał wielkie okulary, które powiększały mu oczy do tego stopni, że spokojnie mógłby uchodzić za nowy gatunek żaby.
- Widzę, że już lepiej się czujesz - rzekł do mnie, po czym skierował swój wzrok na Frozy - musi pani już iść. Syn musi sporo odpoczywać. Jak będzie z nim coś nie tak, damy pani znać.
-Dziękuję proszę pana  - powiedziała, a zaraz szybko dodała - A mogłabym mu jeszcze coś powiedzieć? Tak na osobności?
Lekarz zastanowił się chwilę . Po chwili uśmiechając się radośnie, rzekł:
- Oczywiście, droga pani - odpowiedział Frozy i wyszedł.
Ta natomiast natychmiast się nade mną nachyliła i rzekła do mnie pospiesznie, plując mi na twarz.
- Oni wiedzą, że tu jesteś, Peter. Musisz zachować czujność i nie ufaj nikomu. Nie zasypiaj dopóki nie zamkniesz okien i drzwi. A najważniejsze jest to, abyś nie jadł niczego, dopóki jakaś inna osoba nie zjedzą tego samego, co ty. Zrozumiałeś? - Jej twarz nie wyrażała niczego, oczy były czarne jak węgiel a z nosa buchał jej jakiś dym.
Pokiwałem głową, a ona posłała mi swój najczulszy uśmiech i wyszła, zostawiając mnie sam na sam ze sobą.
.............

 ,, Czas odkrywa prawdę, ale to ludzie muszą mu pomóc....."


Minęły dokładnie trzy dni, od mojego pierwszego widzenia, i dokładnie dwa odkąd wysłałam piekielnym łowcom informacje o naszym problemie. Przez ten krótki czas zdążyłam zrobić masę zamieszania w domu, w szkole, a nawet w kawałku piekła. Z tego całego zamieszania, nawet sam wielki Amon Diablo, minister do spraw z zakresu niesubordynacji i niedyskrecji złożył mi wizytę. Po długich godzinach jego nudnego i lekko wykańczającego wykładu spałam jak zabita przez bite dwanaście godzin, i prawie się spóźniłam na nasz zlot łowców. Na nadomiar złego dostałam list od jednego z łowców, w którym delikatnie oznajmił mi, że ma zgromadzenie w dupie i prędzej da się powiesić, niż spędzi czas w towarzystwie moim i reszty nudnych lamusów. Ten sam idiota, mniej więcej godzinę później błagał mnie o litość, zawieszony nad miską wody święconej. Niestety, ja nie jestem zbyt miłosierna...
Była pogodna, księżycowa noc. Niebo było czyste, co pozwalało oglądać miliony, jaśniejących na nim gwiazd. W lesie Zagubionych Dusz panowała przytłaczająca, grobowa cisza. Chłodny wiatr poruszał delikatnie gałązkami dzikich drzew, okalających polanę Śmierci. Zielone trawy zatracały się powolnym tańcu z tym lekkim, nocnym Zefirkiem. Wszystkie leśne zwierzęta pochowały się do swoich nor i dziupli, jakby przeczuwając nadchodzące niebezpieczeństwo. Od czasu do czasu, można było dostrzec leśną nimfę, kryjącą się w cieniu jednego ze starych drzew i śpiewającą jakąś smutną piosenkę, o historii tego lasu.
- Idealnie - szepnęłam, po czym napełniłam swoje płuca świeżym i wilgotnym powietrzem.
Siedziałam sobie spokojnie pod olbrzymią sosną, owinięta w ciepły, wełniany koc domowej roboty. Obok mnie, leżał wyciągnięty jak kłoda mój pupil Inferno. Mruczał głośno gdy głaskałam go za uchem, a były nawet momenty, gdy zatracony w pieszczotach chrapał głośno.
Co chwila rozglądałam się w poszukiwaniu jakiejś żywej duszy, w promieniu ok. trzystu metrów ode mnie, jednak na próżno. Łowcy się spóźniali. Wszyscy, i bez wyjątku. Z wielkiej nudy i lekkiego zdenerwowania, nieświadomie zaczęłam obgryzać swoje paznokcie. Kiedy się zorientowałam co robię, było już za późno. Mój czerwony lakier zszczedł całkowicie, ukazując brudne i poobgryzane szpony.
Nagle usłyszałam cichy szelest za moimi plecami. Wszystkie moje zmysły zaczęły pracować na najszybszych obrotach. Mój niezawodny instynkt kazał mi sprawdzić pobliskie zagrożenia, ale moja kobieca intuicja podpowiadała mi, że jestem bezpieczna. Powoli zrzuciłam z siebie koc, wstałam i odwróciłam się w stronę, z której ów dźwięk pochodził. Rozejrzałam się wokoło, a dla bezpieczeństwa sięgnęłam za pasek i wydobyłam zza niego dwie, ostre jak brzytwa saksy. Zrobiłam jeden niepewny krok do przodu, chwilę później drugi. Wciągnęłam powietrze do nosa. Zapach był jakiś dziwny, ale mi znajomy. Rozluźniłam wszystkie mięśnie mojego ciała i po głębokim wydechu zawołałam:
- Roderig...jeżeli zaraz nie zleziesz z tego dębu, to jak moją matkę kocham Inferno podpali ci twarz - na te słowa mój mały smok stanął i wyszczerzył swoje ostre jak brzytwa kły, czemu towarzyszył groźny pomruk. Poczułam czyjś ciepły oddech, delikatnie muskający moją osłoniętą szyję.
Kątem oka dostrzegłam jakiś ruch za moimi plecami, a chwilę później czyjeś silne ramiona objęły mnie w pasie, przyciągając mnie mocno, do ich właściciela.
- Nie da się ciebie zaskoczyć, księżniczko - wyszeptał mi Roderig do ucha - może, dlatego tytuł łowcy roku zgarniasz od paru lat z rzędu.
Jego cudowne niebieskie oczy błyszczały z podniecenia.
- Możliwe – odpowiedziałam, jednocześnie odwracając się do niego tak, że nasze twarze były pare centymetrów od siebie. Zmienił się od naszego ostatniego spotkania. Gdyby nie to, że był demonem, śmiało uznałaby, że się starzeje. Na jego niegdyś nieskazitelnej twarzy, pojawiły się dwie małe zmarszczki i kilka nowych blizn.
Delikatnie dotknęłam jednej z nich, zjeżdżając niżej, aż złapałam go delikatnie pod brodę, zmuszając do spojrzenia mi w oczy.
– A może, to dlatego że reszta z was, przez cały czas siedzi w barach i innych klubach pijąc do nieprzytomności? Czy to przypadkiem nie decyduje o mojej wgranej co roku? -posłałam mu sarkastyczny uśmieszek.
Chłopak tylko się do mnie uśmiechnął pokazując mi swoje białe zęby. Nie wiadomo, kiedy zaczęliśmy się namiętnie całować. Złapałam go mocno za koszulę i przyciągnęła do siebie spragniona jego cudownie gorących pocałunków. Jęknął z zachwytu i podniósł mnie tak, że za żadne skarby nie mogłam dotknąć ziemi stopami. Zakręciliśmy się parę razy i upadliśmy zmęczeni na ziemię. Spojrzeliśmy na siebie i oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem. Kiedy się pozbieraliśmy Roderig przytulił mnie mocno. Zatopiłam się w jego ramionach, czując bicie jego serca i przyjemny chłód, od niego bijący. Demon idealny...szkoda, że nie mój. Wielka szkoda..
- Tęskniłem za tobą- rzekł całując moje włosy– Ostatni raz widziałem cię chyba na starym Olimpie, gdy pomagałaś Zeusowi uporać się z plagą aniołów, w Atenach. To było gdzieś…chym, tysiąc trzysta lat temu.
Wyswobodziłam się z jego uścisku i podniosłam się na łokciach, spoglądając na niego z góry. Tak mi się podobało. Lubiłam sprawować władzę nad innymi.
Jego czarne włosy, wcześniej starannie ułożone, teraz były w kompletnym nieładzie, po naszej drobnej zabawie. Uśmiechnęłam się do niego uwodzicielsko.
-Trochę ci się czasy pomieszały – powiedziałam pstrykając go w nos – ostatni raz widzieliśmy się w Londynie, gdy mój ukochany brat kazała nam sprowadzić Kubę Rozpruwacza. To było chyba w 1900 roku, jeżeli mnie pamięć nie myli – zmarszczyłam brwi groźnie – Zabawiałeś się wtedy z tą tancerką, jak jej tam było? O, chyba Marianna Stenly, jeśli dobrze pamiętam.
Chłopak machnął na mnie tylko ręką.
-Stare czasy. A poza ty, jeśli mnie coś nie myli, twój status też nie był wolny w tym okresie… Jak mu tam było? Carl von..
-Zamknij się – warknęłam na niego, a on od razu przestał mówić. Odwróciłam się do niego plecami poprawiając swoje rozczochrane i mokre od rosy włosy. Wstałam i podeszłam złożyć swój koc, jednocześnie lekko budząc śpiącego na nim Inferno. Rozdrażniony smok wypuścił z nozdrzy kłęby czarnego dymu i poczłapał pod inne drzewo.
Roderig, widząc moje zdenerwowanie oraz lekką irytację wstał i ponownie mnie przytulił. Niechętnie odwzajemniłam jego uścisk.
-No, no…widzę, że moje kochane gołąbeczki nie próżnowały podczas mojej nieobecności - odezwał się jakiś głos za nami – Myślę, że przydałaby wam się jakaś przyzwoitka, jak za czasów Aleksandra Wielkiego.
Odskoczyłam od Roderiga jak oparzona. Spojrzałam za siebie i ujrzałam słodką Serinę, córkę Amona Diablo, piekielnego hrabiego. Jej piękne blond włosy opadały kaskadami na jej nagie ramiona, podkreślając smukłość jej twarzy. Jak zwykle ubrana była w obcisły, czarny kostium, który idealnie pasował do jej smukłej sylwetki. Obecnie patrzyła się w moją stronę, piorunując mnie swoimi żółtymi, kocimi oczyma. W dłoniach trzymała długi, wężowy bicz, którym zabiła już wiele swoich przeciwników. Uśmiechnęłam się do niej i wycedziłam:
-Widzę, że w końcu opuściłaś towarzystwo Posejdona i raczyłaś zaszczycić nas swoją obecnością, Serino.
Dziewczyna spochmurniała. Jej oczy zmieniły barwę na szkarłatną czerwień, a twarz stała się biała jak marmur. Podniosła rękę i wskazała na granicę lasu z polaną.
-Nie jestem sama – powiedziała.
I w tym momencie z lasu wyszły dwie zakapturzone postacie, otoczone gęstą aurą mroku i zapachem śmierci. Gdy się do nas zbliżyły, rozpoznałam w nich moich kuzynów, braci bliźniaków z Amsterdamu. Oboje stanęli naprzeciwko mnie i spojrzeli mi prosto w oczy. Na ich pulchnych i lekko kanciastych twarzach pojawiły się dwa, takie same sarkastyczne uśmieszki.
-Siemasz siostra – powiedział do mnie Mors( a może Vita?), czochrając moje przed sekundą ułożone włosy.
-Dawno się nie widzieliśmy – dodał Vita (albo Mors) chwytając mnie za dłoń i przytrzymując ja przy ustach – Wyglądasz olśniewająco w tym słodkim sweterku.
Za moimi plecami, Serina głośno odchrząknęła, starając się zwrócić na siebie uwagę. Udało się jej to. Wszystkie oczy powędrowały w jej stronę. Ta zaś, zadowolona ze swego zwycięstwa zadarła wysoko głowę i powoli, podkreślając każdą wypowiedzianą sylabę, rzekła doniośle:
-Możemy już przejść do sedna sprawy? Nie po to leciałam tysiące kilometrów, by teraz sterczeć na jakimś zadupiu i patrzeć jak wy wszyscy okazujecie sobie czułości, które zresztą demonom nie przystało – to mówiąc stanęła nade mną i wbiła we mnie swoje kocie ślepia.
Chociaż była ode mnie trochę wyższa, i szczyciła się tym od dziecka, nie za bardzo robiła na mnie wrażenie. Wytrzymałam jej wzrok, czekając aż sama wymięknie, co nastąpiło bardzo szybko. Chwilę później dobitnie rzekłam:
-Chyba opuściłaś pare lekcji matematyki, kochana. Powiedz mi – tu zrobiłam pauzę i spojrzałam na nią z wyższością–ilu mamy obecnie łowców w naszym klanie?
Dziewczyna rozejrzała się wokoło, mierząc wzrokiem wszystkich zebranych. Z jej twarzy zniknął uśmiech, a na jego miejscu pojawił się złośliwy grymas. Jedną ręką dotknęła czoła i teatralnie westchnęła, udając damę w opałach.
-Jak zwykle, czekamy na tego guzdrałę, Tristana. Ciekawe, jaką teraz wymyśli wymówkę. Może stado minotaurów na ulicy, albo gromada harpii atakująca młodych chłopców….nie, to na pewno będzie jakaś nadobna dziewica w opałach. A może..
-Po prostu zaspałem, a Karen zabrała pegaza, więc musiałem iść piechotą –odezwał się Tristan –No chyba, że moja droga chcesz usłyszeć bardziej barwną wersję, ze smokami czarodziejami chowającymi się za każdym drzewem w tym lesie.
Stał niedbale oparty o drzewo trzymając swoja długą, czarną kosę śmierci w gotowości do użycia. Serina spiorunowała go wzrokiem i wyszczerzyła się do niego. Chcąc rozładować napięcie, stojący na uboczu Roderig głośno klasną w dłonie i stając pomiędzy Seriną, a Tristanem rzekł:
-Skoro już tu wszyscy jesteśmy, może dowiemy się, po co tu zostaliśmy wezwani.
Wszystkie, pytające oczy zebranych zwróciły się w moja stronę. Zaczerpnęłam powietrza.
-Odsuńcie się wszyscy o trzy kroki w tył.
Wyciągnęłam przed siebie dłonie i wyszeptałam znane mi dobrze zaklęcie widzenia. Gdy skończyłam zamknęłam na chwilę oczy i zrobiłam głęboki wdech. Po chwili przede mną pojawiła się biała smuga dymu, przypominająca swoim kształtem nastoletniego chłopca. Powietrze wokół niego migotało różnymi kolarami., przypominającymi lekki deszczyk z magicznej chmóry.Wszyscy łowcy przyglądali się mu z wielkim zaciekawieniem. Najbardziej zainteresowanym z nich wszystkich, był Roderig. Po wyrazie jego twarzy, wywnioskowała, że jego mózg pracuje na najwyższych obrotach, analizując każdy szczegół w wyczarowanej przeze mnie postaci. Pierwszą osobą, która się odezwała, i przerwała panująca między nami ciszę, był Vita.
-Kto to jest?
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się szeroko.
-Nasz cel – powiedziałam krzyżując ręce na piersi – Wyklęty.
Z ust Seriny wydobył się cichy jęk przerażenia. Jej spokojna dotychczas twarz stała się dziwnie pomarszczona i czerwona. Zaczęła szybciej oddychać, łapczywie łapiąc powietrze do ust. Reszta zebranych wydała cichy pomruk zdziwienia, odsuwając się o pare kroków od wytworzonej przeze mnie iluzji. Ich twarze były nienaturalnie białe, a ich oczy zmieniły kolor na głęboka czerń.
-To Peter Anathemy. Ten sam, którego miał zabić mój ojciec tysiąc siedemset lat temu – kontynuowałam –Teraz to my mamy się nim zająć –widząc cień lęku w oczach łowców, dodałam pospiesznie –Jednak nie mamy go zabić. Lucyfer chce go mieć żywego.
-Po co? – zapytał się Tristan, kręcąc nosem z niezadowolenia – Zazwyczaj mamy po prostu zabijać, i to w pojedynkę a nie całym szwadronem.
- Właśnie - potwierdził Mors - po co ten cały teatrzyk? Czyżby Lucyferowi znudziło się siedzenie przy swoim haremie i pragnie mieć nową zabawkę do kolekcji?
Podrapałam się po głowie, zastanawiając się, co mam im powiedzieć. W końcu, po paru minutach i narzekaniach, z lekką irytacją rzekłam:
- Chłopak ma znak. Jeżeli my go pierwsi nie dorwiemy, zrobią to anioły...
- Czyli to zabawa w kotka i myszkę?- przerwała mi Serina - Fajnie. Lubię się czasem dobrze zabawić. Nie to, co poniektórzy - tu spojrzała to na mnie, to na Tristana.
Spiorunowałam ją wzrokiem. Ta natomiast, dumna z siebie odrzuciła do tyłu swoje piekne włosy i posłała mi swój wredny uśmieszek.
- Wracając do tematu.... Rozkazy pana piekieł są jasne: Znaleźć chłopaka i dostarczyć go do piekła. Mamy czternaście dni, dokładnie od tej chwili - nie mogąc się powstrzymać, dodałam - Ci, którzy znajdą go pierwsi, mają ten przywilej prosić Lucyfera o wszystko, czego zapragniecie.
Wszyscy zebrani wydali głośne pomruki zadowolenia.
- No to, na co jeszcze czekamy - spytali się jednocześnie Mors i Vita, tym samym biegnąc już w stronę lasu - Kto ostatni, ten przez resztę stulecia czyści klatkę cerbera!
- Chyba śnicie! - wykrzyknęła za nimi Serina, dosiadając swoją czarno-łuska chimerę.
Zaraz za nią wystartował Tristan, starając się nie potknąć, o swoją długą kosę. Spojrzałam za nimi uśmiechając się pod nosem. Przyłożyłam dwa palce do ust i gwizdnęłam. Chwilę po tym, podleciał usłyszałam długie ryknięcie sygnalizujące przybycie Inferno. Podeszłam do niego mozolnie, ale gdy chciałam na niego wskoczyć coś złapało mnie za rękę, przytrzymując mnie przy ziemi. Obejrzała się za siebie i zobaczyłam Roderiga. Spojrzałam w jego oczy. Nadal były czarne, co świadczyło o tym, że nadal nie przyswoimy nadmiaru informacji. Stanęłam naprzeciw niego i podniosłam jego głowę, zmuszając by na mnie spojrzał.
- Iść z tobą?-spytałam.
Posłał mi swój figlarny uśmieszek. Przyciągnął mnie do siebie, próbując mnie pocałować. Chcąc uniknąć kolejnego rozproszenia, położyłam mu palec na ustach. Popatrzyłam mu prosto w oczy.
- Zrobimy mały układ. Jeżeli sprowadzisz Wyklętego do piekła...chym..
- Spędzę z tobą cały jeden dzień - dokończył za mnie.
Pokiwałam głową, potwierdzając jego słowa. Za nim się zorientowałam, chłopak już siedział na grzbiecie swojego błękitnego smoka, wznosząc się delikatnie nad ziemię.
- Niech wygra najlepszy! - krzyknął, posyłając mi całusa.
Pomachałam mu na pożegnanie. Dumna z siebie podeszłam do mojego smoka, i szepnęłam mu do ucha.
- No mój maleńki. Teraz nareszcie zaczyna się prawdziwa zabawa.

....................




 "Aby oszukać kobietę, potrzebny był wąż, ale aby oszukać mężczyznę, wystarczyła kobieta..." 
 św. Ambroży

Otworzyłem leniwie swoje oczy. Byłem na wielkiej, piaszczystej  plaży. Słońce chyliło się ku zachodowi, pozostawiając za sobą samotne, szkarłatno-fioletowe niebo. Lekki wiatr muskał mój nagi tors i mierzwił moje roztrzepane włosy. Spojrzałem w dół i zaniemówiłem jednocześnie ze zdziwienia i lekkiego zażenowania. Nie miałem na sobie ubrań. Nawet majtek. ,, Co się z nimi stało " pomyślałem lekko zdezorientowany
Za plecami dosłyszałem ciche chrząknięcie. Odwróciłem się i stanąłem jak posąg. Przede mną, owinięta w satynową pościel, leżała nieznana mi dziewczyna. Miała kręcone blond włosy, opadające jej gęstymi kaskadami na nagie, mocno opalone ramiona. Moją uwagę przykuły głównie jej wielkie, czerwone usta, wykrzywione w zalotnym uśmiechu, oraz wielkie oczy wpatrujące się we mnie z nie okiełznanym pożądaniem.
Dziewczyna puściła do mnie oko, i delikatnym ruchem dłoni przywołała mnie do siebie. Bardzo chętnie spełniłem jej żądanie, kładąc się przy niej, tak blisko, że czułem na swoje twarzy jej spokojny oddech. Wziąłem je włosy w dłonie. Przesypywały się między moimi długimi palcami, delikatnie je łaskocząc. Dziewczyna przymknęłam powieki, i wydęła z zadowolenia. ,,Teraz jej ruch,, pomyślałem. Jakby czytając w moich myślach, nieznajoma z niewyobrażalną szybkością i siłą przycisnęła swoje usta do moich i już po chwili pogrążyliśmy się w namiętnym pocałunku. Moja partnerka błądziłam dłońmi po moich plecach, wywołując u mnie dreszcze podniecenia. Czułem przyspieszone bicie jej serca, które idealnie komponowało się z moim własnym. Słyszałem jej przyspieszony  i lekko chrapliwy oddech. W tym momencie tworzyliśmy jedność. Poczułem jak moja własna dłoń zsuwa się po jej plecach i wędruje ku jej jędrnym pośladkom pośladkom. Z ust dziewczyny wydobył się jęk.  Jedną dłonią oplotła mój kark z zapałem przyciągając do siebie, a druga poszła w ślady mojej i po chwili gładziła już dół moich pleców. Zamknąłem oczy oddając się jej całkowicie, gotowy na wszystko co się ma niedługo stać.
I właśnie w tej chwili do moich uszu doszło 5  najmniej oczekiwane przeze mnie słów:
- Wstawaj śpiąca królewno, masz gościa.
Otworzyłem oczy, ale zamiast blond piękności ujrzałem stojącego nade mną Tristana. W ręku trzymał wielkie pudło, zapewne  książkami. Patrzył się na mnie śmiejąc się jednocześnie.
- Stary, nie wiem o kim tak fantazjowałeś, ale musiała być niezłą laską, bo wydawałeś z siebie niezłe dźwięki - i ryknął śmiechem jeszcze głośniej.
przetarłem zaspane oczy.
- Jaki dzisiaj mamy dzień?- spytałem.
- Hem...pomyślmy chwilę, jak ci to wytłumaczyć. Mamy 5 dzień odkąd wyszedłeś ze szpitala, i 9 dzień od twojego omdlenia...mam nadzieję, że za mną nadążasz, ofiaro losu.
Rzuciłem w niego poduszką. Ta jednak nawet nie doleciała do celu, tylko trafiła parę metrów od niego. Zaczęliśmy się szarpać i szamotać. Chciałem założyć Tristanowi blokadę na ręce, ale ten był szybszy i po chwili siedział mi na plecach, trzymając mi dwie dźwignie.
- Co jak co, ale w zapasach zawsze byłem od ciebie lepszy - mówił i powoli uwalniał mnie spod swojego ciężaru.
Obydwaj, nieźle zasapani runęliśmy na podłogę.
                                                                    ...................
- Słuchaj, ten tego - zaczął Tristan, rzucając w moją stronę puszkę coca-coli - Gadałeś ze swoją matką, o tych...jak im tam, Piekielnych łowcach?
Staliśmy tak obydwaj w mojej kuchni, popijając już któreś z rzędu puszki coca-coli i podjadają Laysy.
- Po pierwsze ona nie jest moją matką, a po drugie tak - powiedziałem, i po chwili szybko dodałem - Wiem tylko tyle, że to elitarna jednostka złożona z najlepszych sług Lucyfera.
- I tylko tyle? - zdziwił się Tristan pociągając łyk napoju - To nie wiele...a wiesz może jak wyglądają i tym podobne sprawy?
Pokręciłem głową. Chłopak westchną i wbił wzrok w pustą przestrzeń przed siebie.
 - Znowu cię okłamała - odwrócił wzrok ode mnie, i po chwili dodał łamiącym się głosem - Przykro mi, że do tego musiało dojść, stary.
 Spojrzałem na niego, starając się pojąć sens, przed chwilą przez niego wypowiedzianych słów. Jego twarz momentalnie się zmieniła. Po Tristanie, którego znałem od dziecka nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Osoba która stała niedbale oparta o kuchenny blat, była mi zupełnie obca. W szczególności, jej ciemne, praktycznie czarne oczy były dla mnie nieznane. Usta Tristana wykrzywiły się w grymasie bólu. Wbił we mnie swoje puste ślepia i bez emocji powiedział:
- Ja jestem Tristan Ultoris, demon 3 klasy i Piekielny Łowca. Moim zadaniem jest dostarczyć wyklętego do Lucyfera, pana piekieł - kiedy skończył, wycelował we mnie ręką, w której momentalnie zmaterializowała się wielka czarna kosa - Tylko ze względu na naszą przyjaźń, Peterze Anathemy, z rodu archanioła Hazajela i demonicy 2 klasy, Admirabilis Diabolus, pozostawię ci wybór: idziesz ze mną z własnej woli, lub stawiasz mi opór, co skończy się dla ciebie bardzo źle.
Otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia. ,, Co kurwa??" i ,, Dlaczego akurat on?",  tylko to chodziło mi właśnie po głowie. Chciałem zacząć na niego wrzeszczeć, walnąć go i kląć jak nigdy, ale zamiast słów z moich ust wydobył się zduszony, chrapliwy jęk. Tristan pokręcił tylko głową.
- Trudno - i ruszył na mnie.
Nagle zatrzymał sie, a jego twarz wykręciła się w grymasie bólu. Upadł, a jego ciało, przechodziły równomierne dreszcze, skręcając go w nienaturalnych pozycjach i pod bardzo dziwnymi kątami.
To była moja szansa. Rzuciłem się biegiem w kierunku drzwi wyjściowychz z domu. Jednak gdy przekroczyłem próg, jakaś siła oderwała mnie od ziemi i uniosła w wysoko powietrze. Usłyszałem za sobą czyjeś kroki, i po chwili zobaczyłem przed sobą chłopaka, mniej więcej w moim wieku, o niesamowicie czarnych włosach i przenikliwych niebieskich oczach. Był ubrany cały na czarno, nie licząc pierścienia z czerwonym szafirem na palcu wskazującym, u lewej ręki. Celował we mnie długim badylem, i gdyby nie to, że nie wierzę w bajki, pomyślałbym, że to różdżka. Nieznajomy przyglądał się mi z wielkim zainteresowaniem. Na jego twarzy malowało się zdziwienie, pomieszne z małą dawką pogardy.
- I to niby ma być ten niebezpieczny wyklęty? - prychnął i spluną na ziemię - Moja babcia wygląda straszniej niż ty - i zaczął sie śmiać z własnego dowcipu.
Byłem tak przerażony, że nawet nie stać mnie było na jaką kolwiek docinkę, co jeszcze bardziej rozśmieszyło obcego. W końcu, po wielu próbach wydusiłem z siebie:
-Kim ty jesteś, do jasnej cholery.
Mój rozmówca przestał się śmiać. Ukłoniwszy się teatralnie, rzekł:
- Jam jest Roderig, demon 2 klasy. A, i oczywiście osoba która zaprowadzi cię do Lucyfera - posłał mi ironiczny uśmieszek.
Odchyliłem głowę do tyłu i wrzasnąłem:
- O CO WAM KURWA WSZYSTKIM CHODZI!!!!
W momencie, gdy skończyłem się drzeć poczułem silny ból w okolicach klatki piersiowej, gdzie widniał mój znak. Roderig podszedł, albo raczej podleciał do mnie i wyszeptał mi do ucha.
- O ciebie, ty walony odmieńcu - i spluną mi w twarz.
Chwilę po tym spadłem bezwładnie na ziemię. Roderig spojrzał na swój podręczny zegarek i westchnął:
- Nie ma z toba fajnej zabawy. Jesteś nudny.
- Sam jesteś nudny - odrzekły na raz dwa głosy za jego plecami.
Resztkami siły odwróciłem głowę i spostrzegłem dwóch braci bliźniaków, stojących parę metrów dalej, na moim trawniku. Mieli na sobie podobna ubrania, jak Roderig, z tą tylko różnicą, że na szyjach mieli zielone apaszki z niewyraźnym herbem, przedstawiającym płonącego feniksa. Roderig także spojrzał w tamtą stronę. Nie był już tak opanowany jak przed sekundą, a jego twarz przestała wyrażać jakie kolwiek emocje. Skierował ku nim swoja różdżkę i rzekł powoli:
- Jeśli chcecie zabawy, wystarczy poprosić.
W tym momencie z jego badyla wydobyła się masa ognistych kul, lecących wprost na dwóch braci. Ci jednak uchylili się, i odpowiedzieli gradem magicznych pocisków, przypominających fajerwerki.
Roderig, szybko zamachnął sie różdżką i nagle nad nim pojawiła się czarna tarcz, odbijająca wszystkie strzały. Następnie wszystko toczyło się bardzo szybko. Atak Roderiga, kontra atak bliźniaków. Toważyszyło temu masa przekleńst i wyzwisk z obydwu stron, oraz niezapomniane widoki z mojej perspektywy.
Nagle czyjaś dłoń dotknęła mojego ramienia i usłyszałem cichy głos, tuż przy swoim uchu:
- Jeżeli chcesz stąd wyjść żywy, chodź za mną.
Odwróciłem się na plecy i zobaczyłem Ariannę. Patrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem, trzymając mocno moją dłoń. Nie wiedzieć czemu, posłuchałem się jej i posłusznie podreptałem za nią, od czasu do czasu odwracając się i patrząc na toczącą się za mną bitwę. Dziewczyna prowadziła mnie pomiedzy działkami, aż do wielkiej, starej posiadłości, należacej w przeszłości do jakichś arystokratów. Zatrzymała się przed drzwiami i spojrzała na mnie. Dopiero teraz zauważyłem, że ma podkrążone oczy i małego siniaka przy samej skroni. Ponadto była strasznie rozczochrana i bez makijażu, co mi się osobiście bardzo podobało podobało. Miała na sobie obcisłą, czarną bluzkę, z dość wyzywającym dekoltem i krótki, czerwone spodenki w kratkę. Na jej stopach leżały zielone Conversy.  Podeszła do mnie powoli i dotknęła opuszkami palców mojej twarzy.
- Proszę.... - wyszeptała i zbliżyła się do mnie jeszcze bardziej - Wybacz mi.
Po tych słowach rozległ się cichy huk, a ja poraz kolejny w tym miesiącu dałem sie pochłonąć wołającej mnie ciemności.


................

No, w końcu. Bardzo dziękuję Maćkowi, za to że pomógł mi napisać tą notkę. Bez cb nie byłoby tyle zabawy, no i oczywiście budyniu czekoladowego:)
Mile widziane komentarze  



10 komentarzy:

  1. Kocham, kocham i jeszcze raz kocham! Nareszcie akcja zaczyna się rozwijać. Odrazu powiem, zakochałam się w Tristanie. Tylko dlaczego on zdradził Petera? Przecież byli najlepszymi przyjaciółmi! To takie smutne...
    Pozdrawiam
    Sasa

    OdpowiedzUsuń
  2. Noo, jest moc. To mi sie podoba :) Jak zwykle masz u mnie pochwałę, tylko można by trochę rozwinąć opisy skarbie.
    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  3. I love you!!!! Bardzo mi się podoba, a szczególnie z Pt widzenia Petera. Oby tak dalej

    OdpowiedzUsuń
  4. hej :) Piękny szablon, że tak zacznę od tego :)
    Rozdział oczywiście też jest świetny :) Bardzo dobrze piszesz :) Czekam oczywiście na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję bardzo za tą pochwałę :) Cieszę się, że ktoś czyta mojego bloga i że się podoba ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko komuś dziwnemu opowiadanie by się nie podobało :)
      Nie wiem czy jesteś jeszcze zainteresowana ale w komentarzu napisałaś, że czekasz na nowy rozdział więc informuję, że go dodałam :)

      Usuń
  6. Coraz lepiej...podoba mi się
    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam ;3

    Ooo ciekawy blog, fajny rozdział. Hmm.. ;3

    Zapraszam też do mnie. Właśnie zaczynam blogowanie ;p

    OdpowiedzUsuń
  8. O jejkuuu, świetne * __ * Wreszcie rozpoczęła się prawdziwa akcja :D

    OdpowiedzUsuń