Kajać się nie będę- już dawno odrzuciłam nadzieję na powrót tutaj. Wypaliłam się, nie wyszło mi...człowiek musi się uczyć na błędach a ja robię to bez przerwy. Jedyne co mgę zrobić, to zaprosić do czytania innego dzieła mojego autorstwa, nieco innego...i zrehabilitować się wam wrzucając tutaj coś ciekawego. Zanim jednak to przeczytacie proszę nacisnąć KLIK i poczytać sobie coś innego. Mam nadzieję, że się spodoba. A teraz światła, kamera akcja!
Upadek stworzyciela ludzkości
Wybuch. Wielkie kłęby pyłu wniosły się do
góry, tworząc coś na kształt grzyba, opadającego powoli, by po chwili zmienić
się w prześcieradło okrywające suchą ziemię. Nie znano jego przyczyny. Po
prostu nagle z bezdennej otchłani wyrwało się donośne tąpnięcie, przypominające
odgłos wystrzału, ziemia zadrżała, a po chwili potężny podmuch wiatru rozniósł
się na wszystkie strony, niszcząc wszystko, co stanęło na jego drodze. Upadały
drzewa, chwiejne konstrukcje, które ktoś śmiał nazwać budowlami, słupy
wysokiego napięcia jak i inne rzeczy wystające, chociaż metr nad powierzchnię
ziemi. Eksplozja była tak silna, że nawet ludzie zostali poniesieni z wiatrem,
lądując daleko od swoich domów, w większości rozbijając się o skały. To było
straszne, jednak to nie koniec katastrofy. Kiedy cały bród tego świata został
zmieciony, a szczęśliwcy, którym udało się uniknąć śmierci wydostali się spod
gruzów na powierzchnię, niebo spochmurniało, a wielkie ciemne chmury
przysłoniły słońce, tym samym blokując jedyne źródło światła w promieniu
tysięcy mil, pojawiło się nowe zagrożenie, niosące z sobą jeszcze większą falę
zniszczeń.
Deszcz.W jednej chwili z nieba spadły miliardy
kropel, wymywając ziemię ze szczątków, które pozostały po poprzedniej
katastrofie. Bez żadnej możliwości odpływu woda powoli zaczęła się gromadzić,
wpierw zapełniając szczeliny pomiędzy płatami gruzu, by kończąc to żmudne
zadanie, tworzyć małe strumyki, zmieniające się porywiste rzeki. Niejeden
artysta chciałby uwiecznić na swoim obrazie ten widok, jak hektolitry wody
spływały po odłamkach niegdyś pnących się wysoki ku górze apartamentowców,
tworząc coś w rodzaju grupy wodospadów, łączących się w jednym miejscu w jeden,
porównywalny do wielkiego Wodospadu Niagara. I wszystko byłoby jak z obrazka,
gdyby nie ciała płynące z nurtem oraz krzyki skutecznie zagłuszane przez grzmot
spadającej wody. Ale to nie był koniec. Gdy niebo wylało z siebie wszelkie
pokłady wody, a ostatnia garstka ocalałych wychyliła się ze swoich bezpiecznych
nor by z przerażeniem przyglądać się zniszczeniom, ziemia zadrżała, informując
o początku ostatniej, trzeciej katastrofie, która nastąpiła zaledwie kilka
sekund później.
Trzęsienie ziemi. Nagle ziemia podzieliła się
na dwoje, jakby jakaś potężna siła przecięła ją mieczem w pół. Wszytko, co było
na powierzchni wraz z wodą spłynęło do nowo utworzonej dziury, spełniającej się,
jako kosz na odpadki wszelakiego rodzaju. Gruz, drewno, stal, guma- wszystko to
pchane siłą potężnego żywiołu, jakim jest woda, mknęło z zawrotną prędkością
znikając w czeluściach mroku wyrwy. Wszystko ustało tak szybko jak się zaczęło-
już po chwili poza kolejnym Wielkim Kanionem w promieniu czterdziestu
kilometrów nie było widać nawet najmniejszego znaku życia. Na ogołoconej ziemi
powoli zaczęły się osadzać warstwy pyłków uniesionych podczas trzęsień
sejsmiczny do góry. Ciemne chmury w jednej chwili opuściły stanowiska robiąc
miejsce jasnym, puchowym obłoczkom, przesuwających się mozolnie na błękitnym
sklepieniu.
I wtedy pojawił się on. Jego ciemne szaty
opadały na ziemię, zakrywając jego całą sylwetkę. Ciasno zawiązane bandaże
wokół twarzy uniemożliwiały dojrzenie jej rysów, a wielki kaptur dodatkowo
zasłaniający jego głowę lekko ją deformował. Pomimo tego jednak każda warstwa
materiału była napięta, i gdzieniegdzie można było dostrzec zarysowane partie
rozbudowanych mięśni. Był olbrzymem w porównaniu do tych wszystkich, których
pochłonął mrok. Nawet w porównaniu do bogów mógł uchodzić za wyrośnięty byt,
chociaż ostatnimi czasy czuł, jakby się w kurczył, z każdym dniem stając się
coraz bardziej podobnym do tych, których stworzył. Wbrew wszystkim opiniom nie
chciał tego. Nie chciał być bardziej ludzki niż już był. Nie chciał stać się
jednym z nich.
Prometeusz rozejrzał się wokół siebie. Z
niemałym ociąganiem przemierzał pustkowie aż w końcu udało mu się dojść do jego
centrum. Trwało to długo- pozbawiony swojej mocy błąkał się po suchej ziemi
oglądając ogrom zniszczeń, jaki spowodował jego upadek, jednak w końcu udało mu
się je odnaleźć. To tutaj Zeus zesłał swoich sługusów. To tutaj w miejscu gdzie
tysiące lat temu stała jego świątynia, gdzie narodzili się pierwsi ludzie i w
końcu, gdzie jego głupi brat Epimeteusz pierwszy raz posiadł Pandorę- to właśnie
miejsce było centrum wszystkiego. Początek, źródło- na przestrzeni wieków
zyskało różne miano jednak tylko jedno odzwierciedlało jego pierwotną wagę dla
kultu bogów. Archí̱.
Grobową ciszę przerwało ciche westchnienie.
Dosłownie kilka sekund zajęło Prometeuszowi odskoczenie z linii ognia i
znalezienie się przy swoim napastniku, wymierzając mu mocny cios w tył głowy. W
ostatniej chwili jego przeciwnikowi udało się uniknąć ciosy, tym samym
odsłaniając się nieco z lewej strony. Wykorzystując okazję tytan zamachnął się
pięścią prawą, w połowie ruchu zamieniając ręce tak, że lewa dłoń trzymająca
pistolet zagłębiła się w miękkim ciele agresora, który po chwili upadł na
ziemię kilka metrów od stóp Prometeusza, który ze zręcznością godną mistrza
wyciągnął nowy pistolet Walther SSP, który udało mu się wykraść z kuźni
Hefajstosa, po czym kilkoma susami doskoczył do nieprzyjaciela, przykładając mu
broń do skroni. Dopiero teraz miał możliwość przyjrzenia się mu, a raczej jej.
Kasztanowe włosy splecione w ciasny warkocz opadały na plecy okryte dziurawą
pałatką. Pociągła twarz, błękitne oczy spoglądające na niego z wyższością, oraz
ten charakterystyczny grymas odziedziczony po ojcu nie pozostawiały mu większej
możliwości na zgadywanie tożsamości owej dziewczyny. Jego wzrok powędrował
nieco w dół zatrzymując się na kolejnych partiach bogi, a gdy w końcu udało mu
się oderwać spojrzenie od wyeksponowanych nóg, warknął coś pod nosem, odsuwając
od niej broń. Kobieta wstała powoli otrzepując się z niewidzialnego kurzu, po
czym z nieukrywanym zainteresowaniem zaczęło wodzić po nim oczyma. Kiedy
skończyła ukłoniła się przed nim sztywno, tym samym okazując mu należny
szacunek, po czym uniósłszy się oparła ręce na biodrach, posyłając w jego
stronę pełen politowania uśmiech.
- Nic się nie zmieniłeś- powiedziała,
naciągając poły pałatki na ramiona- Ciągle zbyt charakterystyczny, agresywny i
nieprzewidywalny. Nawet ja nie widziałam, co zrobisz- rzuciła podnosząc z ziemi
kilka małych kamyczków.
- Mogłaś powiedzieć, że łaskawie mnie nawiedzisz-
mruknął niezadowolony chowając pistolet do wewnętrznej kieszeni płaszcza-, Co
ty tu robisz Ateno? Czy Zeusowi nie wystarczało moje dotychczasowe upokorzenie?
Moja rozpacz?
- Nie przyszłam tu by użalać się nad twoim
losem, chociaż to, co zrobił mój ojciec zdecydowanie łamie wszystkie zasady,
jakie kiedykolwiek zostały ustanowione na Olimpie i on doskonale o tym wie.
- On zniszczył cały świat! Wszystko, co
stworzył Uranos i Gaja, każde istnienie, które wyłoniło się spod moich palców,
zwierzęta, ludzie- wszystko to strącił jak śmieci do Tartaru nie przejmując się
ich niewinnością. Uważasz, że to jest tylko łamanie jakichś cholernych zasad,
których i tak żadne z was Olimpijczyków się nie trzyma, tłumacząc się
wyjątkowymi sytuacjami, tak zwanymi wyjątkami? Uważasz, ze to TYLKO tyle?- Wrzasnął,
a jego głos rozniósł się echem po pustkowiu.
Kobieta zamarła na chwilę, starając się
znaleźć jak najodpowiedniejsze słowa, które byłyby w stanie wyrazić jej smutek
z powodu tego, co się stało, jednak nie była w stanie. Straciła język w gębie z
chwilą, gdy spłonęły jej świątynie, kiedy w otchłani prowadzącej do Tartaru
zniknął jej ostatni wyznawca. Ona, Atena, bogini mądrości nie potrafiła się
wysłowić, nie potrafiła obronić swojego zdania. Ale nie przejmowała się tym. W
tej chwili jej zadaniem było przekazanie informacji a nie użeranie się ze
starym capem, który poniekąd miał rację, jednak w tej chwili był zbyt
zaślepiony swoją stratą by racjonalnie myśleć. Zeus odebrał mu wszystko.
- Jestem tu by przekazać ci widomość- rzekła
po dłuższej chwili milczenia, starając się ukryć wszelkie oznaki narastającej w
niej irytacji- Wiadomość od Zeusa- dodała szybko- Możesz wrócić na Olimp. Znowu
możesz żyć jak jeden z nas, cieszyć się dostatkiem i ogólnym dobrobytem.
Znaleźć sobie boginkę godną twojej osoby. I wręczcie, będziesz mógł zasiadać po
prawicy Zeusa i służyć mu radą, którą tak ceni- przerwała na chwilę, czekając
aż w końcu odwróci do niej zabandażowaną twarz-, Ale musisz przyrzec ponowne
posłuszeństwo.
- Mam ukorzyć się przed mordercą?- Warknął,
dodając do tego kilka starogreckich przekleństw, których nigdy nie słyszała, po
czym splunął na ziemię- Nigdy.
- Zastanów się, chociaż, to jedyna twoja
szansa. Prometeuszu, już doświadczyłeś jego gniewu, bądź rozsądny…
- Wolę zginąć niż kajać się przed tchórzem!
Kobieta patrzyła na niego przez chwilę. Odwróciła wzrok bijąc się z
własnymi myślami.
To nie miało tak być, miało być inaczej, to
nie tak…
Już nie mogła nic zrobić. Była bezsilna. Westchnęła ciężko, celując w
niego dwoma palcami.
- A więc niech tak się stanie- szepnęła i w tej samej chwili znikła,
pozostawiając po sobie jedynie kłęby pyłu.
I po chwili znów wszystko się zaczęło. Wybuch. Deszcz. Trzęsienie. I
na koniec światełko nadziei, oświetlające miejsce gdzie spod pyłku wyłonił się
mały kwiatek- ostatni dar Prometeusza dla nowej ludzkości. Dla nowego
pokolenia.