- Ty wiesz gdzie on jest! Nie próbuj mi
zaprzeczyć, bo i tak ci nie uwierzę.
Byłem wściekły, nie ja wprost kipiałem ze
wściekłości. Miałem ochotę rozszarpać na strzępy siedzącego przede mną starca.
Jak on w ogóle śmiał to przede mną zataić. PRZEDE MNĄ?! Po prostu nie mieści mi
się to w głowie. Etan mi nie ufał. Jedyna osoba, która uwierzyła we mnie gdy
byłem na samym dnie, która pomogła mi się wydostać z rynsztoku i stanąć na nogi,
teraz nie miała do mnie zaufania. Nie tyle, że byłem na niego zły. Miałem do
niego najzwyczajniej żal, że mi nie powiedział. To bolało, prawie tak mocno,
jak dźgnięcie zatrutym sztyletem.
Starzec spojrzał na mnie kątem oka i
przewrócił kartkę księgi, która od pewnego czasu zacięcie studiował. Nie
wydawał się zbytnio przejęty moim wybuchem. Zdawało się, że nawet mnie nie
słuchał. Za bardzo pochłonęła go lektura. Jego luźna postawa, nogi leżące na
stole oraz dłonie za głową, sugerowały, ze miał moje zdanie gdzieś. W jego
namiocie było duszno, a zapachy po nim
krążące przyprawiały mnie o mdłości. Bałagan w nim panujący raził moje oczy.
Wszędzie były porozwalane zapisane kartki, zużyte pióra oraz resztki po
jedzeniu. Nie można było zrobić nawet kroczku, aby nie nadepnąć na jakiś śmieć
w tym syfie. Namiot Etana wyglądał jak jedno wielkie pole bitwy.
Zacisnąłem mocno wargi, i ze świstem
wypuściłem powietrze z płuc. Dopiero teraz zorientowałem się, że przez cały czas wstrzymywałem oddech.
Zamknąłem oczy i z wielkim trudem rozluźniłem każdy napięty mięsień mojego
ciała. Krzykiem niczego nie zdziałam. Trzeba obrać inna taktykę, jeżeli chcę
się czegoś dowiedzieć. Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego smutnym wzrokiem.
- Dlaczego, Etanie?
Półelf westchnął i zdjął z nosa okulary,
jednocześnie pocierając palcami swoje zmęczone oczy. Zakrył dłonią usta i wskazał mi miejsce
naprzeciwko siebie. Posłusznie podreptałem do krzesła i usiadłem na nim, nadal
mierząc starca wzrokiem.
- Nie chciałem ci mówić, bo byś nam nie
pozwolił, Tristanie – rzekł powoli, wpatrując się w czubki swoich butów – Oboje
z Peterem tak ustaliliśmy.
- Ta jasne. Lepiej mnie okłamywać, niż
powiedzieć prawdę. Gdyby on tu był, to może Draco by jeszcze żył. Teraz nie ma
już dla nas nadziei, nawet ze znakomitym Planem Seriny.
- Nie mieszaj w to Draco –warknął Etan, a
jego tęczówki przybrały kolor szkarłatnej róży – Wszystkim nam będzie go
brakowało, ale to nie wina Petera, że Roderig do zabił. Nawet Lucyfer nie
wiedział kto jest zdrajcą, a już na pewno nie miał o tym pojęcia Peter, więc
weź się w garść i nie rozpaczaj jak stara baba!
Otworzyłem usta, aby zaprzeczyć, jednak
widząc srogą minę wojownika, szybko zamknąłem buzię. Etan miał rację, nie
powinienem się mazać, tylko wziąć do kupy i działać. Ale teraz, bardziej
interesował mnie los mojego przyjaciela, o którym nie miałem żadnych wieści od
półtora miesiąca. Tak, to teraz była sprawa największej wagi. Starzec, jakby
przeczuwając moje następne pytanie, odchylił się lekko na krześle i zapalił
swoją fajkę. Przymknął lekko oczy i powoli zaczął mówić.
- Kiedy Peter dowiedział się o porwaniu
Ari, od razu przybiegł z tym do mnie. Był zrozpaczony na tyle, że chciał sam
rzucić się w pościg za tym aniołem, który ją uprowadził. Rzucał się na
wszystkie strony, krzyczał, wyrywał sobie włosy z głowy, zaklinał się że go
znajdzie i zabije. Na całe szczęście udało mi się sprowadzić go do pionu, a po
wielu rozmowach chłopak porzucił ten wariacki pomysł. Wtedy zaczęliśmy myśleć
nad planem. Zajęło nam to ponad tydzień, podczas którego przewertowaliśmy ponad
piętnaści starożytnych ksiąg o magii aniołów i demonów, ale znaleźliśmy sposób
na pokonanie anioła, a raczej archanioła. To było dość skomplikowane, a
historia o tym odkryciu jest długa, więc pominę ja, aby cię nie zanudzać.
Nastała chwila ciszy, podczas której
wojownik wypuścił z ust kłęby czerwonego dymu.
- Niestety, nic za darmo. Bóg chciał, aby
archanioły były praktycznie niepokonane, niezniszczalne jak to się tu u nas
mówi. Stworzył je, jako idealną broń, z
kruszcu diamentów oraz odłamków żelaza, tworzą tym samym armię, która może
stawić czoła nawet największemu złu tego świata. Dlatego żaden zwykły demon nie
może zabić archanioła. Jednak istota,
podobna tym stworom, poradziłaby sobie z
nimi, może z większymi przeszkodami, ale poradziłaby sobie. Jednak teraz
potrzebowaliśmy takiego stworzenia, a jak wiadomo w piekle takiej nie
znajdziesz. Dlatego obydwoje z Peterem jednogłośnie stwierdziliśmy, że musimy
wymusić u niego przemianę. Ale nie w demona, tylko całkowicie na odwrót.
Chcieliśmy zrobić z niego anioła.
- Czekaj, czekaj momencik. Czyli cała
nasza praca, aby Peter obudził się jako wyklęty demon, poszła na marne? – nie
mogłem wprost uwierzyć, że wpadli na taki pomysł.
- Nie przerywaj mi. Chciałeś wiedzieć co
z chłopakiem, to teraz milcz i mnie słuchaj – pokiwałem głową przytakując
mu z dezaprobatą, na co starzec się
lekko uśmiechnął – No więc tak jak mówiłem, chcieliśmy aby Pet stał się
aniołem, a nie demonem. Ale do tego potrzeba nam było czasu, którego my nie
mieliśmy. Więc zaczęliśmy szukać głębiej. Szukaliśmy wiele dni i wiele nocy.
Obydwoje nie mieliśmy już sił. I wtedy stało się coś niespodziewanego – Etan
pochylił się w moją stronę – Nigdy się tak
nie bałem jak tamtej nocy. O mało co nie popuściłem w gacie.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, wpatrując
się w głęboką toń jego oczu. Byłem ciekawy jak cholera, ale wiedziałem że
prawda mnie nie zadowoli. Raczej przerazi, skoro tak nieustraszony wojownik jak
Etan bał się jak małe dziecko. Ale słuchałem go nadal, nie bacząc na
konsekwencje i bolesną prawdę, jaką zaraz miałem usłyszeć. Prawda była naprawę zła.
Starzec wyprostował na krześle,
zaciskając mocno dłonie w pięści.
- Peter wpadł po raz kolejny w szał.
Jednak tym razem nie udało mu się nad nim zapanować. To coś, opanowało go
całego – jego głos co chwila się załamywał, a dłonie trzęsły mu się strasznie
mocno. Nawet mówienie o tym sprawiało, że starzec się bał. Wspomnienia były dla
niego zbyt bolesne.
Delikatni położyłem dłoń na ramieniu
starca, dodając mu tym samym trochę otuchy. Twarz mężczyzny rozpromieniła się
lekko, a kąciki jego ust drgnęły, delikatnie unosząc się ku górze. Etan
poklepał mnie po dłoni i powrócił do kontynowania swojej opowieści.
- Zanim chłopakowi udało się zbiec,
użyłem pewnego wywaru aby nie zgubić jego śladu. To właśnie dzięki niemu jestem
cały czas wiem o postępowaniach Petera. Można nawet powiedzieć że mam stały
podgląd na jego poczynania. Wiem o wszystkim co zrobił. Ale to jeszcze bardziej
mnie dobija – Stan spojrzał mi prosto w oczy, a po jego bladym policzku
spłynęła samotna łza – Tristanie, ja stworzyłem potwora.
….
Perspektywa
obserwatora/Peter
Bestia
stworzona z demona i anioła przechodziła jak huragan, przez pobliskie wioski.
Dla każdego, w którym płynął choćby mililitr krwi anioła nie miała litości.
Mordowała w sposób brutalny, wieszając człowieka za jelita i zostawiając sępom
na pożarcie. Często ścinała demonom głowy i wbijała je na pale, stojące przed
każdą wioską. Nie miała litości dla nikogo.
Pewnego
dnia, potwór napotkał chłopaka pięknych blond włosach i hipnotyzujących oczach.
Miał on na imię Ian, i z jego opowieści wnikało, że jest wysłannikiem Boga. Gdy
tylko wyklęty go ujrzał w niebo wzbiło się tysiące nietoperzy, przysłaniających
nasz czerwone słoń. W piekle zapanowały egipskie ciemności, trwające aż do ranka dnia
następnego. Kiedy miejscowa barmanka poczuła zapach stęchlizny i rozkładu,
zwołano sześciu młodych mężczyzn, i rozpoczęto poszukiwania młodzieńca. Wtedy to znaleziono ciało mężczyzny, a widok
ten przyprawiał o dreszcze nawet najodważniejszych wojowników. Chłopak był cały
w strzępach. Na jego młodej twarzy widniał grymas bólu i wielkiego przerażenia,
przekreślony długa raną, zadaną ostrym jak brzytwa pazurem. Jego młode ciało
zostało pozbawione wszystkich narządów, które teraz swobodnie powiewały na
wietrze, powieszone na pobliskim drzewie. Wszystkie kości Iana zostały
połamane, niektóre nawet zmiażdżone w drobny pył, rozsypany na twardym gruncie
pod jego ciałem. Wszędzie dookoła płynęła czarna jak smoła krew mężczyzny,
zmieszana z brunatnoczerwoną krwią wyklętego. Widok ten niejednego twardego
chłopa, powaliłby na kolana.
A
bestia szła dalej, wołana cichym szeptem swojej ukochanej. Przemierzała lasy,
pola, góry i jeziora. Noce spędzała w ciemnych i mocno wilgotnych jaskiniach
lub wysoko nad ziemią, w opuszczonych gniazdach Roków*. Żywiła się świeżym mięsem swoich wrogów, oraz
leśnymi stworzeniami, które gnane głupotą wychodziły jej naprzeciw. Strach
dodawał jej mocy, dzięki której stawała się większa i potężniejsza. Nikt nie
śmiał jej przeszkadzać. Wszędzie gdzie była roznosił się smród śmierć. Wioski,
przez które przechodziła, opustoszały a przerażeni mieszkańcy uciekali daleko,
aby przeżyć. W całym piekle nie było osoby, która by stanęła z bestią twarzą w
twarz i zmierzyła się z nią. Wszystkich opanował strach, który w pewnym
momencie stał się epidemią na ziemiach piekła. Żaden demon nie mógł się przed
nią ochronić, a już tym bardziej przed nią uciec. Ta zaraza szerzyła się na
tyle szybko, że opanowała królestwo ciemności zaledwie w tydzień. Jednak nikt
nie mógł im pomóc, ponieważ wszyscy herosi byli zebrani pod diamentową bramą.
Na nic były prośby, lamenty i płacze ze strony chłopów. Żadna pomoc nie
przybyła, a mieszkańcy piekła pogrążali się w coraz większej rozpaczy. Wszyscy
stracili nadzieję. Wszyscy pogodzili się ze śmiercią.
A bestia nadal szła przed siebie, nie
zwracając uwagi na spustoszenie które siała. Szła, bo była wołana przez dwa
ciche szepty, dochodzące z za diamentowego muru. Tam znajdował się cel jej
podróży. To właśnie tam odnajdzie utracony przez siebie spokój, oraz dwie małe
osóbki tęskniące za jego obecnością.
….
- Widziałem to wszystko we śnie. Te
koszmary nawiedzają mnie od czasu, gdy Peter odszedł. Jest tego znacznie więcej
– wyszeptał Etan, patrząc mi prosto w oczy – Nic go nie zatrzyma, a o pokonaniu
go możemy nawet pomarzyć. To on sam musi się zmusić do przemiany. Na razie nic
nie możemy poradzić - mężczyzna schował
swoją twarz w dłonie, ukrywając tym samym swoje łzy.
Przełknąłem rosnącą w moim gardle gulę.
To, co przed chwilą usłyszałem od półelfa, było ziszczeniem moich najgorszych
przypuszczeń. Peter uległ swojej
wewnętrznej naturze, tak samo jak robili to inni wyklęci przed nim. Stał się
potworem ciemności, żywą formą imitującą zło, zapoczątkowane przez grzech
Kaina. Zaczął szerzyć śmierć, jak pozostali wyklęci. A co najgorsze, w tym
stanie nikt nie mógł go pokonać, nawet Bóg. To koniec, teraz już nie ma dla nas
ratunku.
- I co teraz zrobiły? – spytałem się
Etna, ledwo panując na drżeniem mojego głosu – Nie możemy go tak po prostu
zostawić. Musi być jakieś wyjście.
Mężczyzna uniósł lekko głowę i pomachał
głową zaprzeczając.
- Nie ma innego wyjścia. Tylko Peter może
się zmusić do powrotu. My nie mamy na niego wpływu.
Nie wierzyłem
własnym uszom. Wielki Etan, półelf i
ojciec chrzestny Arianny Satan, brat ojca Lucyfera, potężny wojownik, generał który
poprowadził liczne oddziały spartan, oraz Greków na perskie oddziały, gdy
wszyscy obstawiali że ta konfrontacja skończy się klęską, się poddał?
- Nie no ja chyba śnię! – wrzasnąłem
głośno, wstając z krzesła, które pod wpływem mojej gwałtowności, przewróciło
się robiąc wokoło nas sporo hałasu- Ocknij się i pomyśl stary głupsze!
Mój nagły wybuch sprawi,
że mężczyzna odskoczył wraz ze swoim siedzeniem parę metrów do tyłu. W jego
ciemnych oczach pojawiła się złota iskra, która nagle przerodziła się w garstkę
starego popiołu. Znowu stracił nadzieję. Po raz pierwszy w życiu, sytuacja
wymknęła mu się spod kontroli, a dlatego nie posiadał żadnego planu awaryjnego,
na wypadek porażki. Etan został z niczym i właśnie ta świadomość wywoływała u
niego przygnębienie. Zawiódł.
- Musi
być jakiś sposób – wycedziłem przez zęby, jednocześnie łapiąc załamanego
wojownika za ramiona i energicznie
potrząsając nim – Nie ma w twoim słowniku takiego słowa jak
„niemożliwe”, nie pamiętasz? Sam mnie tego uczyłeś.
Stary pokiwał lekko głową, jednak jego
wzrok nadal był utkwiony w dalekiej przestrzeni za moimi plecami. Uśmiechnąłem
się lekko, rozluźniając uścisk na jego ramionach.
- Wymyślimy coś – rzekłem powoli, klepiąc
Etana po mokrym policzku – Ale teraz musisz się skupić i powiedzieć mi, co było
dalej. Gdzie teraz jest Peter?
Mężczyzna zamyślił się na chwilę, po czym
westchnął głęboko.
- Jest przy diamentowym murze.
Klasnąłem radośnie w dłonie.
- To świetnie. W takim razie możemy go
zgarnąć, i…
Etan pokręcił głową i spojrzał na mnie
smutnym wzrokiem.
- On jest przy diamentowym murze, ale nie
od naszej strony. On stoi na ziemi aniołów i coś mi mówi, że za chwilę rozpęta
się piekło.
…..
Arianna
Ponownie spojrzałam na stojącą przede mną
barierę. Ta licząca sobie ponad sześć metrów wysokości oraz dwa centymetry
szerokości, mieniąca się różnymi kolorami tęczy ściana, zaczynała przyprawiać
mnie o zawroty głowy. W zależności pod jakim kątem się na nią patrzyło, można
było dostrzec inny obraz, zupełnie nie
powiązany z poprzednim. Raz była to wielka łąka, obsiana różnorakimi kwiatami,
oraz rzadkimi krzewami. Co jakiś czas przemknęło po niej jakieś bezbronne
zwierzątko, gonione przez stado malutkich aniołków. Wzruszający widok, ale nie
dla mnie. Jakoś nie potrafiłam się uśmiechnąć, widząc latające niedaleko mnie
pół nagie bobasy. To wręcz niesmaczne.
Kolejnym obrazem, pojawiającym się co
jakiś czas, było wielkie pole bitwy. Na wyjałowionej ziemi leżały tysiące zwłok
w końcowej fazie rozkładu. Ciała te przykrywała cienka warstwa popiołu oraz
sadzy. Na samym środku tego pobojowiska stał wielki, płonący stos. Jego
płonienie pożerały zwłoki znajdujące się najbliżej, a następnie wyrzucały ich
kości w powietrze. Gdyby nie to, że na tym obrazie ukazywała się rzeź z okresu
Starego świata, olałabym go i od niechcenia spojrzałabym na ścianę pod innym
kątem. Ale nie mogłam. Wspomnienia wracały, a moje sumienie znowu się obudziło,
wyrzucając mi moje błędy. W snach pojawiały się twarze, zupełnie mi nieznane,
wykrzywione w grymasie bólu i cierpienia. Mogłabym przysiąc, że w powietrzu
czułam odór rozkładu oraz delikatną woń świeżej krwi. Jednak to tylko iluzja
mająca na celu zmuszenie mnie do skruchy, i zdawałam sobie z tego sprawę.
Dlatego wytrwale patrzyłam na ta scenę, dopóki ściana nie zmieniała otoczenia.
Musiałam być dzielna, aby nie przegrać z własnym strachem.
Ostatnią sceną mi ukazywaną, była mała
chatka, zbudowana z wielkich drewnianych bali. Stała na skraju górskiej
połoniny, przysłoniona starym świerkiem. Niedaleko niej płyną sobie górski
strumień, u którego brzegu biegały sobie beztrosko dzikie kozy. W powietrzu
unosił się bardzo wyraźny zapach kosodrzewiny. Początkowo, widząc ten obraz
przypominała mi się moja wizja, sprzed paru miesięcy.
,,Chwilę
później scena się zmieniła. Byłam w drewnianym domku, gdzieś po środku lasu.
Słyszałam gdzieś w oddali szum potoku, zapewne znajdowałam się w jakiś górach.
Potwierdzał to też zapach kosodrzewiny, wiszący w powietrzu. Na niewielkim
krużganku, bawiło się z rodzicami małe dziecko. Był to chłopiec, mniej więcej
trzy, cztero letni. Miał śliczne, lekko kręcone, blond włoski i bardzo duże
filetowe oczy, osadzone na malutkiej, rumianej twarzyczce. Rodzice patrzyli na
niego, z wielką radością, i jednocześnie z nieukrywaną troską. Moją uwagę,
przykuła broń, wisząca na ich biodrach. Kobieta miała w pokrowcach dwie ozdobne
saksy, które wydawały mi się bardzo znajome. Mężczyzna zaś, miał sztylet,
przypominający..........Szmaragdową żmiję.”
Ta sama sceneria, jednak brak ludzi.
Patrząc na ten obraz czułam wielką tęsknotę za moim domem oraz ukochanym,
którego tak okropnie potraktowała ostatnim razem. Czułam wyrzuty sumienia i
wielki żal za swoją głupotę. Jednak to niebyły jedyne uczucia mi towarzyszące.
Czasami pojawiał się też promyczek nadziei, że w końcu ktoś po mnie przyjdzie i
wyratuje mnie z tego więzienia. Właśnie w takich momentach, dziecko które
miałam pod swoim sercem, poruszało się delikatnie, przytakując mi i tym samym,
podnosząc na duchu. Uwielbiałam te chwile, ponieważ w nich czułam się kochana.
- Już niedługo ktoś nas uratuje kruszynko
– szepnęłam, głaszcząc się delikatnie po brzuchu – Tatuś z wujek przyjdą
niedługo, a wtedy razem wrócimy do domu i będziemy jeść ciasteczka jagodowe.
Nagle usłyszałam za swoimi plecami cichy
szelest, a zaraz po nim głośne warknięcie. Do moich wyczulonych nozdrzy doszedł
nieprzyjemny zapach potu, zmieszany ze smrodem zaschniętej krwi. W tej chwili
moje serce przyspieszyło tempa, a mój oddech stał się nierówny i urwany. Moim
ciałem zapanowały zwierzęce instynkty, mające za zadani ochronić mnie i moje
dziecko.
Odwróciłam się powoli i stanęłam twarzą w
twarz z ponad dwumetrową bestią o twarzy wilka, tułowiu dorosłego lwa, oraz
wielkich pałach niedźwiedzia. Potwór wpatrywał się we mnie dwoma wielkimi,
czerwonymi ślepiami. Z jego
rozszerzonych nozdrzy buchały kłęby czarnego dymu. Każda z jego kończyn,
zarówno dolnych jak i górnych, była zakończona długimi oraz ostrymi jak brzytwa
pazurami, które na pewno nie służyły do pokojowych celów. Z jego pleców
wyrastała para ogromnych skrzydeł, lekko poszarpanych od dołu i podziurawionych
na środku. Przypominał mi jakieś monstrum z księgi apokalipsy Tymoteusza,
jednakże w tej chwili nie była wstanie sobie nic przypomnieć. Po raz pierwszy w
życiu, byłam sparaliżowana strachem do tego stopnia, że nawet oddychanie
sprawiało mi problem.
Bestia wykonała krok w moją stronę, tym
samym zagradzając mi moją drogę
ucieczki. Przyparta do muru mogłam tylko wpatrywać się w jej wielkie oczy, i
modlić się w duchu o szybka śmierć.
Ari.
To był cichy szept, ale wystarczył, aby
moje ciało się rozluźniło, a oddech stał się normalny. Tylko moje serce zaczęło
bić jeszcze szybciej, jakby chciało mi wyskoczyć z piersi. Ten głos był
znajomy, i może to czyste szaleństwo ale ja wiedziałam do kogo należał.
Doskonale go znałam.
Ari.
Przyszedłem po was.
Otworzyłam szeroko usta, aby po chwili
szybko je zamknąć. Nie potrafiłam uwierzyć, a tym bardziej zrozumieć co tu się
właściwie wyrabia. Mogłam tylko patrzeć, jak szkarłatne tęczówki bestii,
zmieniają się na kochane przeze mnie błękitne oczy. Jednak nie zwariowałam. On
był tu, stał przede mną. Ale, jak?
- Peter?
Bestia pokiwała lekko głową.
Tak,
to ja. Przyszedłem po was.
Uśmiechnęłam się niepewnie, na co potwór,
a raczej Pet spuścił wzrok. Był zakłopotany, to widać gołym okiem. Nawet w
ciele takiego potwora, to był wciąż ten sam nieśmiały Peter, którego poznałam w
szkole. Powoli podniosłam dłoń i dotknęłam jego owłosionego pyska, zjeżdżając
wzdłuż linii jego szczęki aż do miejsca, gdzie powinien znajdować się jego
tatuaż. Pod palcami poczułam miarowe bicie jego serca, idealnie współgrające z
moim. Peter mruknął cicho, a jego mięśnie napięły się lekko. Cały on. Zawsze
się spinał jak go dotykałam. To było wręcz słodkie.
- Co się stało?
Przemieniłem
się dla was.
Radosny uśmiech zniknął z mojej twarzy, a
na jego miejscu pojawił się grymas niedowierzania. Pokręciłam głową.
- Peter, po co? Wiesz że tak nie wolno!
To jest..
Wbrew
zasadom, tak wiem. Ale zrozum mnie w końcu. Nie mogę bez ciebie żyć.
- Wiem Peter, ja wiem. Ale nie możesz się
dla mnie poświęcać tak. Ja nie jestem tego warta – Mój drżący głos co chwila mi
się załamywał, przez co chłopak ledwie co mnie rozumiał. Byłam-sama nie wiem,
wściekła, zrozpaczona, smutna…NIE WIEM! Czułam się tak jakby ktoś wyrwał mi
serce i kazał mi je zjeść w potrawce z kurczaka.
Jesteś.
Oboje jesteście tego warci i nie próbuj mi wmówić że jest inaczej.
- Są rzeczy ważne i ważniejsze
Peterze - rzekłam przez zaciśnięte zęby.
Wiele mnie kosztowało powstrzymywanie
napływających do moich oczu łez.
Dla
mnie wy jesteście najważniejsi. Ty i moje dziecko. Zostaliście mi tylko wy i
nie mam zamiaru was stracić.
Spojrzałam ze zdumieniem wprost w błękitne
oczy bestii. Zrobiłam niepewny krok w przód i już po chwili byłam w wielkich
ramionach potwora. Jego futro, chociaż z daleka wyglądało na twarde i
szorstkie, w rzeczywistości okazało się miękkie oraz bardzo przyjemne w dotyku.
W jego silnych ramionach czułam się bezpieczna. Dziecko w moim łonie tak że
wydawało się być zadowolone. Nie poruszało się jak zwykle, gwałtownie, mocno,
Było raczej delikatne, powoli przekręcało się w łożysku, nie sprawiając mi ani grama bólu. Miła
odmiana, w stosunku do tylu dni męczarni. Zamknęłam oczy rozkoszując się tą
chwilą.
A
tak w ogóle to nieźle wyglądasz. Prawie nie widać, że jesteś w ciąży.
Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się
szeroko, pokazując Peterowi szereg swoich białych ząbków.
- Czasami twoje komplementy mnie
rozwalają na kawałki – rzekłam, a po chwili dodałam pewnym głosem – To, jak nas
stąd wyciągniesz, bohaterze?
Potwór cofnął się o kilka kroków i
rozłożył swoje skrzydła. Spojrzał na nie z wielką dumą.
Przeniosę
nas nad murem.
Prychnęłam, przyglądając się mu uważnie.
- Ż co proszę? Mówisz że mamy polecieć, i
to na twoich skrzydłach.
Peter pokiwał energicznie głową i
wyciągną przed siebie łapy.
Nie
martw się. Uniosę was. Mam nadzieję, że nie jesteś stukilowym słoniem, chociaż
w tej formie i tak niemiałbym z nim
większego problemu.
- Nie chodzi tu o moją wagę – warknęłam –
Raczej miałam na myśli stan twoich skrzydeł. One są..
Wspaniałe.
Pokręciłam głową, zakładając ręce na
piersi.
- Nie. Dziurawe.
Przejechałam oczami po idealnie gładkich
krawędziach skrzydeł, zatrzymując się na każdej większej szparze. Nie
prezentowały się jako bezpieczny typ do latania. Gdyby skrzydła można było porównywać
do żagla, nie dałaby się posadzić na statku z tak dziurawym żaglem.
Bestia pokręciła głową, i przejechała
łapą po jednym skrzydle.
Lać
się na nich da, więc nie panikuj za wcześnie. Przelecimy nad murem i od razu
postawię cię na ziemię. A swoją drogą, dlaczego nie użyłaś swoich skrzydeł?
No właśnie, dlaczego? Przez cały pobyt
tutaj nawet przez myśl mi nie przeszło aby wzbić się w powietrze na swoich
własnych skrzydłach. Potrafiłam tylko rozmyślać o jakimś księciu z bajki, który
przybędzie tu po mnie na białym rumaku. Ale dlaczego?
- Nie wiem. Nie potrafię ci tego
wyjaśnić.
Spoko, nie musisz. Ale teraz już chodź do mnie.
Lecimy.
- Dobrze.
I właśnie w tym momencie, stało się coś
niespodziewanego. Poczułam silny ból w okolicach podbrzusza, któremu
towarzyszył gwałtowny skurcz wszystkich moich mięśni. Wydała z siebie głuchy
jęk i skuliłam się, opadając na ziemię. Złapałam się za brzuch. Po chwili Peter
był już przy mnie.
Co
się dzieje?
Z trudem otworzyłam oczy i spojrzałam na
przerażonego potwora. Nie, proszę nie teraz. A jednak teraz.
- Dziecko…Dziecko się rodzi!
…..
Spojrzałem w niezadowoloną twarz Zeusa. W
końcu musiałem ustąpić. Nie pozostało mi już ich jak mu ulec.
- Dobrze. Zacznijcie atak.
Gromowładny skłonił się nisko i wyszedł z
namiotu pozostawiając mnie samego.
…..
- Już czas Gabrielu – syknąłem wskazując
memu bratu wielkie wrota – Zacznijmy zabawę.
Archanioł skinął na mnie i wyszedł,
kierując się w stronę anielskich legionów.
Odprowadziłem go wzrokiem, po czym
wybuchnąłem głośnym śmiechem, który został usłyszany we wszystkich arkadiach
nieba. A temu dźwiękowi towarzyszyły dwie długie pieśni rogów wojennych,
połączone ze zgrzytami stali oraz krzykiem strachu.
….
*Zwierzęta podobne do orłów bielików,
jednak o znacznie większych szponach oraz głowach jaszczurek. Umaszczenie samic
jest złote, a samców srebrne. Młode nie
mają określonego koloru.
Cześć wszystkim! Notka jest i to dłuższa
niż zwykle, i mam nadzieję że się spodoba. Szablon który widzicie jest dziełem
kochanej Rinne na zamówienie. Nie wiem jak wam ale ja się w nim zakochałam J Rozdział następny nie wiem kiedy będzie,
ponieważ niedługo wyjeżdżam na odludzie bez zasięgu. Pozdrawiam was wszystkich
i udanych wakacji życzę!
Rozdział jet świeeeeetny! Czytałam z zapartym tchem. Kurcze, super. Przeraziła mnie trochę ta historia Etana, o tym, co Peter robił, aby dotrzeć do Ari. Rozpoczęła się bitwa! Jak ja lubię takie sceny. Ari zaczęła rodzić w dramatycznym momencie. Ogólnie rozdział naprawdę cudowny! Czekam na następny niecierpliwie.
OdpowiedzUsuńA szablon bardzo ładny i pasujący do historii. Niestety mój chrome wariuje i rozwinięty pasek ze streszczeniem umieścił na samym środku tekstu. Na szczęście mozilla wyświetla wszystko normalnie i mogłam przeczytać ;)
Boski rozdział. A ten moment, kiedy ona krzyczy że rodzi....CCCCCCCCCCCCCCCCUdowny!
OdpowiedzUsuńUwielbiam bitwy w opowiadaniach, szczególnie jeśli są tak dobrze opisane :)Na szczęście pasek już znikł :D Jakoś tak nie może się przyzwyczaić do nowego wyglądu bloga, ale nie żeby mi się nie podobał bo jest świetny tylko tak jakoś :) No ale teraz fajnie się czyta opowiadanie bo szablon pasuje do opowieści :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam również na mojego nowego bloga :) this-is-where-we.blogspot.com :) Mam nadzieję, że prolog, który dodałam ci się spodoba :)
KOCHAM!!! Kocham cię, to opowiadanie i wszystko. JEsteś moim mistrzem na wieki kochana! JA chyba pójde na korki do cb :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. CZekam na neksta i się rusz :)
OdpowiedzUsuńJa nie mogę...mistrzowskie, a w szczególności to:
OdpowiedzUsuńwłaśnie w tym momencie, stało się coś niespodziewanego. Poczułam silny ból w okolicach podbrzusza, któremu towarzyszył gwałtowny skurcz wszystkich moich mięśni. Wydała z siebie głuchy jęk i skuliłam się, opadając na ziemię. Złapałam się za brzuch. Po chwili Peter był już przy mnie.
Co się dzieje?
Z trudem otworzyłam oczy i spojrzałam na przerażonego potwora. Nie, proszę nie teraz. A jednak teraz.
- Dziecko…Dziecko się rodzi!
Cucowne po prostu. Jaram się tym rozdziałem jak jakaś baba, ale nic. Warto :)
Karol
Trochę krótkie ale czekam na nn. :)
OdpowiedzUsuńhttp://historia-vanessy.blogspot.com/
Hej twój blog został nominowany do The Versatile Blogger zasady znajdziesz na moim blogu :)
OdpowiedzUsuńhttp://historia-vanessy.blogspot.com/
Zostałaś nominowana do The Versatile Blogger. Więcej informacji znajdziesz u mnie na blogu - http://kolorowe-maski.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
PS.
Wybacz, że nie na temat rozdziału, ale jestem jeszcze w trakcie czytania poprzednich. Opowiadanie wciągające ;D